czwartek, 5 października 2017

1. Smocze serce

Hermiona Granger nie cierpiała wstawać w soboty wcześniej niż o dziesiątej. Po całym tygodniu zrywania się o siódmej zdecydowanie potrzebowała odpoczynku, ale jednak najwyraźniej tego dnia nie było jej to dane. Pracownicy Ministerstwa Magii i świstoklik raczej nie będą czekać.
Niechętnie odrzuciła kołdrę i usiadła, kładąc bose stopy na zimnej posadzce. Zazwyczaj zakładała do spania skarpetki, ale poprzedniej nocy była zbyt zmęczona, żeby o tym myśleć, i po szybkim prysznicu poszła od razu do łóżka.
Jej współlokatorki jeszcze spały, więc na paluszkach przemknęła do łazienki, żeby się trochę odświeżyć i przebrać w wygodne ubrania, wczoraj odpowiednio przez nią zaczarowane. Co prawda nie chroniły przed smoczym ogniem tak samo dobrze jak porządna skóra, ale na początek dobre i to. Zresztą Hermiona miała pewność, że w Rezerwacie dadzą jej coś odporniejszego.
Gdy już uznała, że jest gotowa do drogi, wyszła z łazienki. Poprzedniego dnia planowała, że po ubraniu się jeszcze pójdzie do Wielkiej Sali na śniadanie, ale teraz poczuła, że i tak nie będzie w stanie niczego przełknąć. Jej żołądek zwinął się w ciasny supeł, czy to z ekscytacji, czy ze zdenerwowania. Nie przepadała za podróżami przy użyciu świstoklika, ale już nie mogła się doczekać chwili, w której jej stopa dotknie rumuńskiej ziemi.
Związała włosy w porządny warkocz, po czym zerknęła do kufra, chcąc się upewnić, że wszystko zabrała. Niby pakowała się wczoraj dość starannie i długo się zastanawiała, czego będzie na miejscu potrzebować, ale i tak miała wrażenie, że czegoś zapomniała. No trudno. W razie potrzeby zawsze mogła użyć magii.
Rozejrzała się ostatni raz po pokoju — jej współlokatorki wciąż smacznie spały i nie obudził ich nawet dźwięk zatrzaskiwanego wieka kufra — i zmniejszyła swój bagaż tak, żeby mógł się zmieścić do kieszeni. Chwyciła swoją ukochaną, brązową kurtkę, uznawszy, że jest już gotowa do drogi. Pogoda w Rumunii na początku listopada raczej nie będzie nikogo rozpieszczać, zważywszy na to, że smoczy rezerwat był położony w górach.
Wcale się nie zdziwiła, kiedy w Pokoju Wspólnym zastała Harry'ego i Rona. Siedzieli na miękkiej kanapie i grali w Eksplodującego Durnia, ale zerwali się z miejsc prawie natychmiast, gdy ją zauważyli. Byli jednymi z niewielu osób w Hogwarcie, które wiedziały o jej wyjeździe, więc wzruszyło ją to, że specjalnie na nią zaczekali, chcąc się pożegnać.
— Pisz do nas często, Hermiono — poprosił ją Harry, gdy już wyściskała mocno ich obu. Teraz stali, patrząc na siebie i już czując tęsknotę za swoim towarzystwem. — Ominą cię najlepsze lekcje...
— Nie będziesz musiała iść na eliksiry ze Snapem — dodał Ron, zacierając ręce.
— Profesorem Snapem, Ron! — odruchowo poprawiła go Hermiona. Spojrzała szybko na zegar wiszący na ścianie i momentalnie się przeraziła. — Powinnam już lecieć, nie mogę się spóźnić... Dbajcie o siebie i nie róbcie żadnych głupich rzeczy, a już tym bardziej nie pod okiem Snape'a! Będę do was pisać!
Pomachała im ręką i wybiegła z Wieży, czując się tak, jakby pewien etap jej życia się kończył, choć właściwie tylko wyjeżdżała na cztery tygodnie do Rumunii. To przecież nie mogło być nic takiego, nic, co mogłoby spowodować łzy cisnące się do jej oczu. Szybko przetarła oczy rękawem, znowu puszczając się przez puste korytarze zamku. Cieszyła się, że nie napotkała po drodze żadnego nauczyciela, który mógłby zwrócić jej za to uwagę. Wreszcie doparła wrót wyjściowych i narzuciła na ramiona kurtkę. Dopiero wtedy wyszła na zewnątrz.
Już z daleka dostrzegła na błoniach trzy figurki odziane w czarne szaty. Im bliżej podchodziła, tym bardziej ludzkie kształty zyskiwały i wreszcie rozpoznała dwóch innych uczniów — jakąś wystraszoną piątoklasistkę z Hufflepuffu, której imienia Hermiona nie znała, i siódmoklasistę z Ravenclawu, Daniela, z którym chodziła na runy. Nie wiedziała, że oni też się zakwalifikowali do udziału w programie.
Obok nich stał nieco niski i krępy mężczyzna w długiej do ziemi szacie. Gryfonka uznała, że to właśnie on musi być tym pracownikiem Ministerstwa Magii, wspomnianym w liście, który dostała niedawno. Miał na dłoniach rękawiczki, którymi się od niechcenia bawił. Zdawał się w ogóle nie zwracać uwagi na towarzystwo, ale Hermiona zauważyła, że zarejestrował jej nadejście. Miał bystre oczy.
— Witamy, panno Granger — odezwał się Daniel, przerywając niezręczną ciszę. Wciąż się uśmiechał.
— Cześć. Czekamy jeszcze na kogoś?
Hermiona poczuła, że jeszcze niedługo i zacznie przytupywać z zimna. Nie spodziewała się, że temperatura na zewnątrz będzie aż tak niska.
— Nie. — Tajemniczy mężczyzna wyciągnął z kieszeni coś, co w najlepszym przypadku można byłoby nazwać grzebieniem i prawdopodobnie kiedyś nim było. — Czekamy tylko na świstoklik. Jeszcze dwie minuty.
W milczeniu wpatrywali się w grzebień. Wreszcie przedmiot zaczął się jarzyć, dając znak, że za chwilę zostanie uruchomione połączenie. Wszyscy przyłożyli do niego palce, a Hermiona przymknęła oczy, spodziewając się przykrego uczucia, szarpania w okolicy żołądka. Na szczęście jednak ta sensacja minęła równie szybko, jak się pojawiła, i już po chwili wszyscy potoczyli się po ziemi. Jedynie wysłannik Ministerstwa stał na równych nogach i otrzepywał czarne szaty z kurzu.
Hermiona przycisnęła dłoń do żołądka, usiłując go jakoś uspokoić. Wciąż odczuwała mdłości, ale mimo to z ciekawością rozglądała się dokoła. Stali na jakimś płaskowyżu, całkowicie przykrytym warstewką topniejącego śniegu. Dokoła widniały tylko surowe szczyty górskie — i właściwie nic więcej, ani śladu po smoczym rezerwacie. W gruncie rzeczy gdyby dziewczyna tego nie wiedziała, pomyślałaby, że wciąż znajduje się w Anglii.
— Czeka nas jakieś piętnaście minut drogi do celu — wyjaśnił łaskawie mężczyzna w czerni. Hermionę uderzyło to, że wciąż nie znała jego imienia i nazwiska — a ona bardzo nie lubiła czegoś nie wiedzieć. Nie powiedziała jednak nic, tylko wreszcie pozbierała się z ziemi i ruszyła w ślad za pozostałymi.
Piętnaście minut marszu oznaczało, że rezerwat nie mógł się znajdować znowu tak bardzo daleko. Skoro jednak nie mogli go stąd zobaczyć, musiał zostać sprytnie zakamuflowany. Niby nie powinna być zdziwiona, ale z drugiej strony nie sądziła, żeby w te góry się zapuszczało wiele osób, więc raczej mało kto byłby w stanie dotrzeć do magicznych zwierząt.
Gdy już zaczęła się zastanawiać, jak daleko jeszcze, przed nimi nagle wyrosła okazała brama, będąca częścią równie okazałego muru. Miała srebrne pręty, wokół których wiły się wciąż zielone pędy bluszczu — dość dziwne, zważywszy na porę. Wieńczył ją napis: Instytut Smoków w Rumunii, napisany fantazyjną czcionką i do tego literami, które zdawały się zmieniać kolor: raz były złote, raz szare, raz bladoniebieskie. Hermiona poczuła dreszcz przebiegający po plecach, kiedy brama ze skrzypieniem zaczęła się otwierać.
Już po chwili znaleźli się w środku.

*
          
Hermiona nie mogła zbyt długo wytrzymać w przydzielonym jej namiocie. Był duży, przestronny i bardzo wygodny, ale nie przyjechała tutaj po to, żeby tylko się wylegiwać na mięciutkim materacu. Wcześniejsze nudności już całkowicie jej przeszły, więc energicznie zabrała się za delikatne modyfikacje swojego nowego miejsca zamieszkania — z pomocą różdżki przywróciła swojemu kufrowi normalny rozmiar, zmieniła kolor poduszek i wyczarowała sobie niewysoką szafkę na książki. Gdzieś przecież musiała składować swoje skarby Użyła też zaklęcia ogrzewającego, żeby przestało jej tak dokuczać zimno. Ktokolwiek przygotowywał ten namiot, najwyraźniej o tym nie pomyślał.
Wiedziała też jedno — niedługo będzie potrzebowała ciepłej herbaty lub chociaż czekolady.
Najpierw jednak bardzo chciała zobaczyć smoki. W końcu to głównie dla nich się tutaj znalazła.
Wyszła z namiotu, starannie zasuwając za sobą zamek i rzucając zaklęcie zakluczające. W końcu nikogo tutaj nie znała i nie miała pojęcia, kto mógłby się kręcić po obozie, a raczej nie chciała, żeby ktokolwiek nieproszony buszował w jej rzeczach.
Nie znała zupełnie rozkładu instytutu i nie wiedziała, w którą stronę pójść, ale szybko usłyszała potężny ryk. Domyśliła się, że smoki muszą przebywać właśnie tam, a do tego któryś z nich właśnie bardzo się rozeźlił. Objęła się ramionami, wciąż czując dojmujące zimno pomimo narzuconej na ramiona kurtki; ciekawość jednak, jak zwykle, zwyciężyła.
Dotarła pod sam skraj białego muru. Tutaj też dostrzegła bluszcz, lecz prętów już nie było; zamiast tego w wyrwie o łukowatym kształcie znajdowało się coś w rodzaju bariery, właściwie bardziej przypominającej powierzchnię lustra niż fizyczną przeszkodę. Nigdy czegoś podobnego nie widziała, nie ryzykowałaby jednak nawet dotknięcia. Jak w takim razie miała przejść na drugą stronę? Potrzebowała hasła? Klucza? Magicznej formuły?
— Po prostu przejdź — usłyszała nagle i odruchowo odskoczyła, przestraszona. — Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć.
Hermiona ujrzała obok siebie tego samego mężczyznę, który towarzyszył im podczas podróży do Rumunii. Tym razem jednak nie miał już na sobie tamtych ciemnych szat, lecz ubrania właśnie przeznaczone do poskramiania smoków — wszystko obcisłe i dobrze uwydatniające muskulaturę ciała. Także rękawice na jego dłoniach wyglądały na inne, mniej eleganckie i bardziej szorstkie.
Kim, do licha, był ten człowiek?
— Nie mów mi, że tutaj pracujesz — odparła zaskoczona, ledwo powstrzymując cisnące się na jej usta pytania. — Sądziłam, że...
Mężczyzna machnął ręką lekceważąco, po czym się uśmiechnął, nieco zbyt drapieżnie jak na gust Hermiony.
— Nastąpiła mała zmiana w planach Ministerstwa Magii i wysłali mnie w zamian. Byłem jedyną dostępną osobą, no i sam też kiedyś chodziłem do Hogwartu. Nie miałem za bardzo wyboru i musiałem się wybrać na wycieczkę z dzieciakami.
Już miała się obruszyć, że przecież wcale nie są dzieciakami, ale uznała, że może się o to oburzyć później. Teraz zamierzała wyciągnąć od tajemniczego mężczyzny wszelkie informacje, dopóki chciał z nią rozmawiać.
— Dlaczego nikt z Ministerstwa nie mógł przybyć? W liście...
— Ministerswo ma zdecydowanie ważniejsze sprawy na głowie.
Wydawało jej się to dość dziwne, ale uznała, że w tej kwestii powinna pociągnąć za język kogoś innego. Jej rozmówca nie wydawał się mieć dużej wiedzy na ten temat i raczej też go to zbytnio nie obchodziło.
— I co właściwie robisz w Instytucie?
Spojrzał na nią jak na idiotkę, a ona się niemalże oburzyła.
— Pracuję ze smokami. Co innego miałbym tu robić?
— Nie jestem głupia — żachnęła się. — Co konkretnie robisz? Praca ze smokami to dość szerokie pojęcie i w jego zakres może wchodzić wiele rzeczy...
— W Instytucie tak naprawdę nie ma jasnego podziału obowiązków. Wszyscy zajmujemy się wszystkim po trochu, zgodnie z planem ustalonym na dany tydzień. Nie da się być specjalistą od jednej rzeczy, bo przecież naszą specjalnością są smoki w ogóle i gdyby jedna osoba miałaby się zajmować tylko karmieniem czy tylko opieką nad chorymi smokami, szłoby zwariować... Wiesz, tu nie ma zbyt wielu rozrywek i dni czasami są dość monotonne.
Jak na początkowo dość zamkniętą w sobie osobę, mężczyzna teraz wydawał się bardzo rozmowny.
— Myślę, że przy smokach się raczej nie nudzicie.
— Niby nie, ale dni często wyglądają tak samo. Nic się nie dzieje. Kocham tę pracę, ale czasem lubię się wyrwać. — Puścił do niej oko i jak gdyby nic wyciągnął dłoń, zapraszając Hermionę do przejścia przez bramę. — Panie przodem.
— Po co jest ta brama, skoro każdy może przez nią przejść? — spytała sceptycznie, podchodząc nieco bliżej i wpatrując się w błyszczącą taflę. Zmarszczyła nos, czując swąd spalenizny. — To nie brzmi logicznie.
— Skąd pomysł, że każdy przez nią przejdzie?
Mężczyzna bez ceregieli przepchnął ją na drugą stronę, nawet nie czekając na odpowiedź. Zaskoczona wylądowała po drugiej stronie i nieco się zachwiała, mamrocząc do siebie:
— Nawet mi nie powiedział, jak ma na imię...
Jednak chwilę później uniosła głowę i zaparło jej dech w piersiach.
Smok.
Właściwie miała przed sobą tylko jednego z nich, rogogona węgierskiego, ale i tak tyle wystarczyło, żeby przyznać rację książką co do ich piękna. Miała okazję przypatrzeć się im podczas Turnieju Trójmagicznego, ale nigdy nie znalazła się aż tak blisko smoczego ciała. Szybko jednak zrozumiała, że to nie był najlepszy moment na obserwację; smok się nerwowo miotał, wydobywając z siebie strumienie ognia, przed którymi umykali poskramiacze. Dokoła rozlegały się krzyki, kiedy pracownicy Instytutu próbowali się ze sobą porozumieć i jakoś okiełznać wściekłą bestię.
— Oho, wygląda na nieźle wkurzonego. — Tajemniczy mężczyzna nagle znalazł się koło niej. Trzymał w ręce różdżkę i utkwił oczy w smoku. — Podobno się wkurzył, kiedy próbowali go przetransportować...
— Nie powinniśmy stąd iść czy coś...? — spytała Hermiona, patrząc z zaniepokojeniem, jak rogogon zdobywa kolejne skrawki ziemi. Znajdował się coraz bliżej muru. — Nie chciałabym skończyć jako posiłek dla niego.
— Bez obaw, ze mną jesteś bezpieczna. Poza tym mamy tutaj najlepszych poskramiaczy na świecie. Naprawdę im nie ufasz? Nie wierzysz, że są w stanie opanować sytuację? Wierz mi, nie takie rzeczy robili.
— A ty nie chcesz im pomóc?
— Nah, nie jestem dobry w poskramianiu wściekłych bestii. W oswajaniu tak, ale tu się na za wiele nie przydam.
No cóż, przynajmniej nie był pyszny.
Oboje z prawdziwą fascynacją przyglądali się poskramiaczom, poruszającym się w zwinny, niemalże koci sposób, zupełnie jakby tańczyli ze smokiem. W jego stronę leciało wiele strumieni błękitnego i żółtego światła, a w zamian ziemia dokoła otrzymywała solidną porcję ognia. Po kolejnej salwie jeden z mężczyzn brzydko zaklął, łapiąc się za ramię. Powoli się wycofał, pozwalając, by towarzysze zajęli jego pozycję.
— To Greg Hammond — wyszeptał towarzysz Hermiony, nawet na nią nie patrząc. — Pochodzi ze Stanów i siedzi tutaj dopiero rok, ale jest dobry. Ten blondyn to Ionel Balan, jest dyrektorem Insytutu, jeszcze na pewno z nim będziesz miała okazję porozmawiać... A ten rudzielec to Charlie Weasley, też jest z Anglii i chodził do Hogwartu.
Wzrok Hermiony automatycznie powędrował do ostatniej wymienionej osoby. Nie była zaskoczona, że go tutaj ujrzała — Ron wiele razy wspominał o bracie pracującym w Rumunii, widziała go też podczas Turnieju Trójmagicznego, rozgrywek w quidditchu i parę razy również w Norze. Jednak pierwszy raz widziała go przy smokach i momentalnie zrozumiała, dlaczego tak bardzo je kochał.
Poruszał się z wdziękiem i gracją, unikając ognia; część rudych kosmyków wymknęła się z kucyka, a jego twarz już była nieco osmalona. Podobnie jak stojący obok Hermiony mężczyzna miał na sobie ognioodporne ubrania, pod którymi grały mięśnie, szczególnie widoczne teraz, gdy Charlie się poruszał. W prawej dłoni trzymał różdżkę, z determinację wystrzeliwując kolejne zaklęcia w kierunku smoczego cielska. Nawet w czasie zaciekłej walki wyglądał niezwykle przystojnie.
— Muszą trafić w jego serce — usłyszała Hermiona niemalże w swoim uchu. — To najczulsze miejsce w ciele smoka. Dopiero wtedy zdołają go uspokoić.
Zaklęcia nie przynosiły żadnego skutku, rogogon w dalszym ciągu zionął ogniem i stawał na tylnych nogach, wściekle rycząc. Potrząsał olbrzymim łbem, coraz bardziej zirytowany trafiającymi w jego łuski strumykami światła. Wypluł z siebie kolejną falę ognia, o mały włos nie trafiając w Hermionę i jej towarzysza. Dziewczyna odskoczyła możliwie daleko, osłaniana przez mężczyznę. Jej twarz musnęło ciepłe powietrze i straciła równowagę. Odruchowo wyciągnęła przed siebie różdżkę, gotowa rzucać zaklęciami, ale okazało się, że nie ma takiej potrzeby. W jednej chwili cały chaos się uspokoił, a smok opadł ciężko na ziemię, jakby nagle zasnął.
— Paul! Mówiłem ci, żebyś nie przyprowadzał teraz tutaj żadnych uczniów! Czy wszystko w porządku? Przepraszam, panno, eeee...
Hermiona już po raz drugi tego dnia zbierała się z ziemi, tym razem przy pomocy dyrektora smoczego instytutu, piorunującego wzrokiem jej towarzysza. A więc miał na imię Paul!, przemknęło jej przez głowę.
— Granger, Hermiona Granger. Tak, wszystko w porządku, nic mi się nie stało.
Siniaki na ramionach to naprawdę nic w porównaniu z poparzeniem, które ominęła dosłownie o cal.
— Och. Przepraszam, że musiałaś trafić na taki niezbyt szczęśliwy moment... Mam jednak nadzieję, że to w żaden sposób nie zmieni twojego zdania o smokach — dodał nieco nostalgicznie, zdejmując rękawice i wraz z pozostałymi obserwując, jak smok zostaje przetransportowany do nowej kwatery przy użyciu zaklęcia lewitacyjnego. — Próbowaliśmy go przenieść do nowej, większej kwatery — wyjaśnił przepraszająco. Otarł czoło mokre od potu. — Niestety jeden z poskramiaczy przez krótką chwilę przestał uważać i smok się wówczas wymknął spod kontroli. W tej pracy decydują dosłownie ułamki sekundy.
— Dlaczego go przenosiliście? — spytała zaciekawiona Hermiona.
— Miał za mało miejsca w poprzedniej kwaterze.
Wyjaśnienie nie dotarło od dyrektora, jak Gryfonka się spodziewała, lecz od zupełnie innej osoby, od Charliego Weasleya, który dopiero co do nich dołączył. Wciąż jeszcze ciężko oddychał po wysiłku fizycznym, ale uśmiechał się do Hermiony całkiem szczerze. Z jakiegoś powodu polubiła ten uśmiech. Był ciepły, nieco szczenięcy, ale ciepły.
— Och. Jak go... uspokoiliście?
Skierowała pytanie bezpośrednio do Charliego, choć właściwie każdy z pozostałych mężczyzn również mógł na nie odpowiedzieć.
— Jest takie małe zaklęcie, które trafieniu w rejon serca zwalnia jego pracę i wpływa na odprężenie mięśni. — Weasley potarł twarz, rozmazując jeszcze bardziej czarną smugę. — Po pewnym czasie smok nie jest w stanie się poruszać. Oczywiście, u człowieka zadziałałoby to szybciej. Smocze serce to bardzo wrażliwy organ.
— Rozumiem.
Hermiona pokiwała głową, już robiąc w myślach notatki na temat wszystkiego, co zobaczyła i usłyszała.
— No dobrze, skoro sytuacja opanowana, myślę, że możemy się już udać na herbatę i porozmawiać o przyjemniejszych sprawach — ogłosił dyrektor Ionel. Pozostali ochoczo się z nim zgodzili. — Ale myślę, że niektórzy z nas powinni przedtem wziąć porządny prysznic.


*

Koniec końców Hermiona znalazła się w kuchni jako pierwsza. Paul poszedł się zająć paroma starszymi smokami i obiecał jej, że później pokaże jej małe, a dyrektor i Charlie udali się do swoich namiotów. Jednakże Gryfonka była poniekąd zadowolona z takiego obrotu spraw; potrzebowała chwili dla siebie, żeby uporządkować informacje.
Czajnik szybko zagwizdał, oznajmiając, że woda już się zagotowała, więc dziewczyna mogła sobie zrobić porządną herbatę. Usiadła z kubkiem w dłoni na szerokiej ławie i otuliła go dłońmi. Na całe szczęście w kuchni bylo dość ciepło, chociaż jedno z wejść stało otworem.
Właściwie za kuchnię robił szary namiot, nieco większy od tych, w których wszyscy mieszkali. Mieściły się tu przyrządy kuchenne oraz dość długi stół z dwiema ławami. To tutaj musieli jadać posiłki poskramiacze smoków. Hermiona odruchowo zaczęła się zastanawiać, czy sami sobie szykują jedzenie czy jednak ktoś im w tym pomaga.
Kiedy zupełnie nieoczekiwanie zaczęło jej burczeć w brzuchu, rozejrzała się dokoła w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia. Brak śniadania dawał jej się we znaki. Na całe szczęście na wierzchu leżał jeszcze chleb, więc skrzętnie zabrała dwie kromki, mając nadzieję, że nikt się nie obrazi. W lodówce znalazła ser i pomidory, które dopełniły całości jej kanapek.
— Wyglądasz, jakbyś nie jadła co najmniej od paru tygodni.
Podskoczyła zaskoczona i spojrzała w stronę wejścia, w którym stał Daniel. Zdążył się już przebrać w świeże ubrania, prawdopodobnie też wziął prysznic, bo Hermiona poczuła zapach ziołowego szamponu.
— Po prostu byłam głodna — wyjaśniła z godnością, podczas gdy Krukon siadał naprzeciwko niej. Jedna z kanapek już zniknęła z talerza, pozostała druga, z krzywo ukrojonym pomidorem. — Nie jadłam śniadania. Poza tym górskie powietrze zawsze zaostrza apetyt, nie wiedziałeś o tym?
— Głodomór zawsze sobie znajdzie jakąś wymówkę. — Daniel puścił jej oko, a potem się uśmiechnął najbardziej szczeniackim uśmiechem, jaki Hermiona u niego widziała. — Żartowałem, nie obrażaj się.
— Nie jestem obrażona — wymamrotała, przeżuwając kolejny kęs kanapki. — Jak to się stało, że też wylądowałeś na stypendium, panie Wilson?
— Ach, to w sumie długa historia, bo zaczęła się, gdy miałem może z pięć lat. Moja ciotka, tak, jest czarodziejką, podarowała mi na urodziny przepiękny atlas z poruszającymi się zdjęciami i rysunkami smoków. Momentalnie się w nich zakochałem i postanowiłem, że gdy dorosnę, będę z nimi pracował. — Krukon tym razem wzruszył ramionami. — Cóż, opieka nad innymi magicznymi stworzeniami to nie moja bajka, ale smoki uwielbiam i kocham. A że pozwolili mi tu przyjechać, oto jestem!
— Masz jeszcze ten album?
Chłopak skrzyżował ręce na piersiach, wybuchając śmiechem.
— Tak sądziłem, że to będzie pierwsze, o co spytasz, Panno Czytam-Wszystko-Co-Tylko-Mogę. Tak, mam ją, i tak się składa, że zabrałem ją ze sobą. Jednakże... Zaraz, zaraz, nie tak szybko. Wiem, że chcesz, żebym ci ją pożyczył. — Pochylił się nieco do przodu, widząc, że Hermiona już otwiera usta, by mu przerwać. — Zrobię to, ale nie bezinteresownie.
Gryfonka przewróciła oczami, skończywszy swoją drugą kanapkę. Może i mogłaby odpuścić sobie tę książkę, ale perspektywa przeczytania jej była zbyt kusząca, a poza tym Hermiona Granger uwielbiała wyzwania.
— Co chcesz w zamian?
— Zastanowię się.
Dziewczyna była pewna, że Daniel miał na końcu języka zupełnie inne słowa, ale z jakiegoś powodu się pohamował. Być może dlatego, że usłyszał kroki — ktoś się zbliżał do namiotu. Nawet kilka osób. Już zaledwie parę sekund później namiot się wypełnił, gdy do środka weszli dyrektor Instytutu, Paul, Charlie, milcząca Puchonka i jeszcze jedna kobieta, której Hermiona zupełnie nie znała, więc to jej się przyjrzała najuważniej i po krótkiej obserwacji doszła do wniosku, że pracownica nie wygląda na zbyt sympatyczną osobę. Wciąż zaciskała usta, jakby zjadła cytrynę, jej oczy się mrużyły i do tego prowokacyjnie położyła ręce na biodrach, uwypuklając swoją sylwetkę. Hermiona niemalże jej zazdrościła pięknej figury i sposobu, w jaki obcisła sukienka opinała się na jej ciele. Nie znaczyło to wcale, że rozumiała zasadność założenia podobnego stroju na zwykłe organizacyjne spotkanie z dyrektorem Instytutu.
— Hermiono, Danielu, dobrze, że tu jesteście! — zawołał radośnie Ionel, gestem zachęcając wszystkich do zajęcia miejsc przy stole. — Zastanawialiśmy się, gdzie się podziewacie. Znacie się wszyscy?
Wspomniani wszyscxy zgodnie potrząsnęli głowami, więc mężczyzna zaczął dokonywać prezentacji.
— No dobrze... W takim razie po kolei. Z Hogwartu mamy tutaj Daniela, Hermionę i Annie — wskazał ich otwartą dłonią, zdając się zupełnie nie wyczuwać niezręczności sytuacji — a tutaj nasi pracownicy: Paul, Charlie i Emily. Będziecie ze sobą współpracować, więc to ważne, żebyście się poznali.
Jak niby mieli się poznać w ciągu paru sekund?, chciała go zapytać Hermiona i już otwierała usta, lecz powstrzymało ją rozbawione spojrzenie Charliego, zdającego się dokładnie wiedzieć, co dziewczyna pragnęła powiedzieć.
W tym czasie Ionel sięgnął do kieszeni i wyciągnął stamtąd skórzany mieszek. Uniósł go ciut wyżej, po czym z uśmiechem małego chłopca włożył do środka rękę, by następnie wyciągnąć trzy malutkie, białe prostokąty. Podał je Danielowi.
— Co mam z tym zrobić?
— Na razie tylko trzymać.
Znikąd w wolnej dłoni Ionela pojawiła się różdżka. Mężczyzna machnął nią nad kamykami, mrucząc jakieś skomplikowane zaklęcie, którego Hermiona do końca nie rozpoznawała — kojarzyła tylko niektóre słowa wchodzące w jego skład — i wreszcie opuścił ręce. Z dumą przyjrzał się swojemu dziełu i przejął je od Daniela.
— W porządku. Na tych kamykach wyryłem imiona naszych trzech pracowników — skinął głową w stronę wspomnianych osób — ponieważ, jak wiecie lub nie, moi drodzy uczniowie, każdy z was musi mieć swojego opiekuna. To normalna procedura. Opiekun pokaże wam, jak się zajmować smokami, jakich zaklęć używać i co w jakiej kolejności robić. Myślę, że to będzie najsensowniejsza opcja dla wszystkich, a na pewno lepsza, niż jakby jedna osoba miała się zajmować całą waszą trójką. Nie, żebym sugerował, że moglibyście zrobić coś nieodpowiedzialnego, ale... No cóż, tutaj niestety już nie są przelewki i nie mogę pozwolić na to, żeby komukolwiek z was coś się stało. Hogwart będzie losować, Rumunia patrzeć. Jakieś pytania?
Ręka Hermiony niemalże odruchowo wystrzeliła w górę.
— Co będziemy robić?
— To doskonałe pytanie, eeee, panno Granger. — Ionel uśmiechnął się w jej stronę. — Będziecie robić dokładnie to, co wasi opiekunowie, a ich plany się zmieniają w zależności od dnia i potrzeb Instytutu. Na początek jednak zajmiecie się, eeee, mniej groźnymi rzeczami i poznacie podstawy opieki nad smokami i wszystko, co się wiąże z ich oswajaniem, karmieniem i wychowywaniem. Potem już będziecie mogli towarzyszyć opiekunom przy wyprawach do starszych smoków. Opiekunowie wszystko wam potem wyjaśnią, co i jak. Czy to panią satysfakcjonuje?
— Tak, dziękuję.
Gryfonka uznała, że kolejnymi pytaniami zasypie już swojego opiekuna, skoro Ionel nie wydawał się zbyt chętny do udzielania odpowiedzi.
— Doskonale. Myślę, że w takim razie możemy rozpocząć losowanie.
Wsunął kamyki z powrotem do woreczka i potrząsnął parokrotnie jego zawartością, żeby choć odrobinę się wymieszała — co przy trzech kostkach i tak nie miało większego znaczenia. Gdy uznał, że tyle wystarczy, podsunął mieszek Annie.
Dziewczyna z wahaniem włożyła do środka rękę, jakby bojąc się, że w środku znajduje się coś więcej niż małe, białe kamyczki z imionami i ją ugryzie. Szybko chwyciła pierwszy lepszy i wyciągnęła dłoń, ściskając mocno kostkę, aż jej zbielały palce.
Ciekawe, na kogo trafiła, pomyślała Hermiona, czekająca, aż mieszek znajdzie się przed nią. Na razie jednak losował Daniel. On był o wiele bardziej pewny siebie niż Annie i raczej nie obawiał się wyimaginowanych węży. Najwyraźniej był też zadowolony z imienia wypisanego na jego kamyku, bo uśmiechał się pod nosem. Zanim Ionel przesunął się w jej stronę ze skórzanym woreczkiem, Hermiona zdążyła dostrzec jedną literkę na prostokącie Daniela — duże "E", a to oznaczało, że trafiła mu się Emily.
Prawdę mówiąc, Gryfonka sto razy bardziej wolała Paula czy Charliego od Emily, więc cieszyła się, że to nie z nią będzie musiała spędzić najbliższe cztery tygodnie.
Zachęcana przyjaznym uśmiechem Ionela sięgnęła po ostatni kamyk, który pozostał w mieszku. Był chłodny, gdy go dotknęła. Przez chwilę faktycznie miała wrażenie, że dotknęła cielska węża, znikło jednak, gdy zacisnęła palce wokół nieregularnego kawałka skały. Wyciągnęła go na światło dzienne i zmrużyła oczy, odczytując zapisane ozdobnymi zawijasami imię i nazwisko.
Charles Weasley.

No dobra, rok akademicki znowu się zaczął, a ja już nie wyrabiam i jeszcze nie wiem, czy uda mi się skończyć drugi rozdział na za miesiąc. ^^' Postaram się, ale miejcie na uwadze to, że może być obsuwa. :D Pozdrawiam cieplutko i serdecznie!

20 komentarzy:

  1. Rozdział świetny,
    W końcu trafiłam na ten parring w formie opowiadania, a nie miniaturki ^^
    Nie mogę doczekać kolejnego i weny :*
    ~gwiazdeczka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie wiem, że są same miniaturki i nie ma opowiadań, więc postanowiłam napisać własne, bo bardzo lubię ten pairing. :D

      Dziękuję bardzo, przyda się! <3

      Usuń
  2. Już myślałam że ten Paul to Wesley xD
    I takie coś mi tu nie pasuje z wyglądem :p

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak ty to robisz, droga Katjo, że wszystko, co napiszesz, jest takie cudowne i wciągające? Bo to dopiero pierwszy rozdział, a ja już chcę więcej! I nie mogę się doczekać, aż się dowiem, co takiego przygotowałaś dla Hermiony.
    Jako że pisane rozległych komentarzy ostatnio mi nie idzie, to na tym skończę. Powodzenia na studiach i weny wraz z czasem! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam pojęcia, ale jeżeli wciąga, to bardzo się cieszę. :D Nie chciałabym pisać czegoś, co nie jest interesujące i niewciągające. :D I w sumie sama jeszcze dokładnie nie wiem, co dla niej przygotowałam, bo to opko bardziej spontan niż zaplanowana dokładnie fabuła. Mam co prawda jakieś ramy i ogólny plan, ale szczegóły... no, szczegółów to ja nie znam. XD

      Bardzo dziękuję! Czasu już teraz mi brakuje, ale przynajmniej złapałam trochę weny i wykorzystuję nudne zajęcia, żeby pisać. Trzeba być ambitnym :DD

      Pozdrawiam cieplutko!

      Usuń
  4. Podoba mi się, podoba mi się bardzo. I fajnie, że piszesz dość długawe rozdziały.
    Hermiona już w Rumunii, podoba mi się Twoja wizja tego rezerwatu, a i polubiłam postać Daniela. Paul wydał mi się nieco hmm... dziwny? Nie wiem w zasadzie czemu, ale mam dziwne wrażenie, że coś namiesza.
    No i że Hermiona wylosuje Weasleya do przewidzenia, ale to dobrze :D Jestem ciekawa co tam im wymyślisz :)

    Pozdrawiam serdecznie i życzę jak najwięcej weny i czasu na pisanie! :)
    Niedoskonała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten ma dziesięć stron, co potem jest drogą przez mękę, bo zanim ja skończę kolejny... XD
      Tutaj akurat się wahałam, kogo Hermiona ma wylosować, więc sama użyłam wirtualnej kostki – padło na Charliego, to przeznaczenie. :D

      Dziękuję serdecznie! <3

      Usuń
    2. Więc weny i mnóstwa czasu raz jeszcze na porządny rozdział! :) Hah, no to rzeczywiście, przeznaczenie xD

      Usuń
  5. Widzę ogłoszenie o blogu wchodzę szczęśliwa a tu się okazuje że to nie nowy rozdział :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, to pewnie wina jednej grupy, której administratorka publikuje posty z półmiesięcznym opóźnieniem. XD

      Usuń
    2. Czyżby grupa Kamany?? Ale i tak chwała jej za to, kimkolwiek by nie była, bo ja jakimś cudem przegapiłam rozdział i zobaczyłam, go dopiero wczoraj :D

      Usuń
    3. Tak, grupa Kamany! :D Znaczy nie chcę nikogo obgadywać czy obwiniać, ale ona ma dużą obsuwę z publikowaniem postów. xd A rozdziały zawsze będą 5 dnia miesiąca! Mam nadzieję, że z kolejnym się wyrobię na 5 listopada :DD

      Usuń
    4. Zapytałam z ciekawości, bo mój post też był z opóźnieniem xD Nie obgaduję :)
      5, zapisane, będę pamiętać :D
      (no, już Ci nie spamię bezsensownymi komentarzami XD)

      Usuń
    5. Eee tam, ja uwielbiam rozmawiać w komentarzach z czytelnikami, to fajna sprawa, także żaden komentarz mi nie przeszkadza, możecie mi spamować nawet najbardziej głupimi i dziwnymi teoriami. :DD

      No niestety na tej grupie posty są dodawane z opóźnieniem. :< Ja mistrzem reklamy nie jestem, więc jak tam się nic nie pojawi, to wiele osób nawet nie zauważy nowego bloga. XD Chyba powinnam się trochę rozreklamować na katalogach czy coś. :D

      Usuń
    6. Jest listopada 10 XD mam nadzieję że to taki świąteczny zastój z rozdziałami, bo był 1 listopad teraz 11 :D

      Usuń
    7. To zastój, bo mam dopiero połowę rozdziału i nie mogę tknąć dalej. :<

      Usuń
    8. Dobra to trzymam kciuki i życzę weny

      Usuń
  6. O kurczę, zazdroszczę ci tego lekkie stylu, pochłonęłam rozdział w kilka minut! Zaciekawił mnie ten Paul, jest trochę dziwny, ale chyba go polubię ;D
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  7. Boże, już kocham Charliego. Zdecydowanie za dobrze wyobraziłam sobie sytuację ze smokiem. #crush

    OdpowiedzUsuń