sobota, 16 czerwca 2018

3. Gwiazdy w ciemnościach


Cały kolejny dzień upłynął Hermionie na pracy ze smokami oraz na zwiadach. Rana z poprzedniego dnia wyglądała całkiem nieźle, zapewne dzięki maści, którą została posmarowana zaraz po ataku małego smoczątka. Gryfonka była jednak pewna, że pozostanie blizna. Nie żeby jej to przeszkadzało — rany wojenne napawały ją dumą, a nie wstrętem. Przynajmniej nie musiała nosić już bandaża i mogła normalnie pracować, chociaż czasami rana odzywała się tępym, pulsującym bólem.
Teraz była dużo ostrożniejsza przy pracy ze smoczątkami. Wciąż patrzyła na nie z czułością, lecz nosiła rękawice oraz odzież ognioodporną dla ochrony skóry. Jedno poparzenie w zupełności wystarczało. Przekonała się zresztą, że podjęła słuszną decyzję, kiedy jedno ze stworzeń spopieliło swój obiad i potem płakało jak zarzynane. Drugiego obiadu już za karę nie dostało. Na szczęście pozostałe smoczątka były dość grzeczne. Nie wszystkie dawały się głaskać, lecz podchodziły z dużą ufnością i obwąchiwały początkującą poskramiaczkę. Chętnie się bawiły; goniły za piłką i przynosiły ją z powrotem na kolana Hermiony.
— Jeszcze trochę i będą się uczyć latania — powiedział do niej w pewnej chwili Charlie, obserwujący wszystko z pewnej odległości — na tyle blisko, żeby móc w razie potrzeby zainterweniować, ale na tyle daleko, żeby smoki nie zrobiły się nieufne.
— W jaki sposób będą się uczyć latania?
Hermiona odwróciła się, żeby spojrzeć na opierającego się o barierkę mężczyznę. Miał na twarzy ten sam tajemniczy, nieco koci uśmiech, którym przywitał dziewczynę pierwszego dnia. Część włosów wymknęła się z luźnej kitki i opadała na jego policzki. Miał na sobie skórzaną kurtkę, odrobinę poplamioną, która nadawała mu łobuzerskiego wyglądu. Kiedy ich oczy się spotkały, Hermiona była pierwszą, która odwróciła wzrok, nagle spłoszona i zarumieniona. Udała, że jej uwagę przyciągnął jeden ze smoków, czarny hebrydzki, którego ochrzciła dzisiaj imieniem Isean. Słowo to pochodziło z języka gaelickiego i oznaczało ptasie pisklę. Smok był pisklęciem, co prawda gadzim, jednak imię naprawdę do niego pasowało.
— Zobaczysz.
Tym razem nie musiała na niego patrzeć, żeby wiedzieć, że posyła jej łobuzerski uśmieszek.
— Dlaczego nie możesz mi po prostu powiedzieć?
— Nie chcę psuć niespodzianki.
Hermiona w odpowiedzi prychnęła, obserwując, jak czarny smok tarza się po ziemi, bawiąc się ze swoją przyrodnią siostrą.
— Świetny opiekun mi się trafił, nie ma co. Tylko dziękować Merlinowi za wszystkie informacje, jakie tutaj otrzymuję…
Spojrzała na Charliego akurat w samą porę, by zobaczyć, jak przewraca oczami.
Dragă, jestem bardziej praktykiem niż teoretykiem. Wierzę w to, że więcej można się nauczyć w praktyce niż z książek, dlatego nie oczekuj, że będę ci nabijał głowę informacjami. Cierpliwości. Dowiesz się wszystkiego w swoim czasie.
Dragă?

Usłyszała teraz cichy śmiech, więc wstała z klęczek, odsuwając garnące się do niej smoki. Otrzepała spodnie i dopiero wtedy odwróciła się w stronę Charliego. Wciąż oczekiwała odpowiedzi na swoje pytanie, więc skrzyżowała ręce na piersi.
— Tylko to wychwyciłaś z całej mojej długiej wypowiedzi?
Śmiech przeszedł w krzywy uśmieszek.
— Nie. Nie tylko to. Chcę po prostu wiedzieć, co to oznacza. To z rumuńskiego, prawda?
— Prawda.
— I co…
— Nie powiem ci. — Uśmiech Charliego jeszcze wzrósł. — Musisz cierpliwie poczekać na wyjaśnienie. Nie wszystkie odpowiedzi przychodzą od razu i nie wszystkie są podane od razu na tacy jak w książkach. To jest życie, dragă.
Po tym zupełnie bezczelnie do niej mrugnął.
Hermiona zaczęła się zastanawiać, czy to dobry moment na zabicie opiekuna.

*
            
Pozostała część dnia była bardziej owocna, bowiem Hermiona spędziła ją głównie na pogaduszkach z pracownikami Instytutu — przynajmniej z tymi, których zdążyła poznać. Wszystkich z nich kolejno pytała o Emily, nie zawsze jednak otrzymywała taką porcję informacji, jakiej by sobie życzyła. Nie wszyscy chcieli mówić o niej wprost, co dziewczyna zresztą rozumiała. Za krótko tu była, żeby praktycznie nieznajomi ludzie chcieli jej się zwierzać. Jednakże dowiedziała się na tyle dużo, by zrozumieć, że Emily nie była zbyt lubiana w Instytucie. Nie miała żadnych bliskich przyjaciół i większość czasu spędzała sama lub na docinaniu kolegom lub koleżankom. Miała dość opryskliwy i trudny charakter. Nieco więcej szczegółów Hermiona wyciągnęła od Paula, którego spotkała wieczorem w namiocie przeznaczonym dla małych smoczątek. Klęczał przy jajach, wciąż mających gładkie i nietknięte skorupki. Nie wyglądało na to, żeby coś miało się z nich w najbliższym czasie wykluć.
— Hej.
Hermiona kucnęła obok mężczyzny, również przyglądając się jajom. Wszystkie trzy się od siebie różniły wyglądem. Miały różne kolory, nie wszystkie też miały zupełnie gładką powierzchnię — niektóre były chropowate, skorupki przypominały nieco korę drzewa. Z każdego też za jakiś czas wykluje się zupełnie inny smok, jak powiedział Hermionie Charlie.
— Hej, Granger. Twój opiekun miał cię dosyć?
Paul spojrzał na nią z uśmiechem, odgarniając z twarzy czarne kosmyki.
— Stwierdził, że zadaję za dużo pytań. A ty gdzie podziałeś swoją podopieczną, hm? Miała cię dosyć?
— Uznała, że to nudne i że zamiast przypatrywać się smoczym jajom woli iść pooglądać dorosłe smoki.
— Puściłeś ją samą do dorosłych smoków? — spytała Hermiona z niedowierzaniem. Przecież to urągało wszelkim zasadom bezpieczeństwa, już nie mówiąc o tym, że opiekun powinien jej zdaniem pomagać podopiecznemu i pilnować, żeby mu się nie stała żadna krzywda.
Paul przewrócił oczami.
— Annie może jest nieśmiała, ale nie jest małą dziewczynką. Potrafi o siebie zadbać, ma też głowę na karku i wie, kiedy się wycofać. Jest rozsądna. Poza tym nie poszła sama, Ionel ją przygarnął. Nic jej nie będzie. Nie myślałaś chyba, że jestem aż tak nieodpowiedzialny, co?
Hermiona odetchnęła, nawet nie wiedząc, że wstrzymywała oddech.
— Merlinie, już się przeraziłam.
— Nie bój się, droga Hermiono, jesteście wszyscy w dobrych rękach. 
Mrugnął do niej, po czym znowu skierował całą swoją uwagę na jaja. Wyciągnął z kieszeni różdżkę, znacznie dłuższą niż różdżka Hermiony, i skierował ją na skorupki, mamrocząc pod nosem jakieś zaklęcia, których Gryfonka nigdy nie słyszała. Po chwili zamilkł i schował różdżkę, wyraźnie usatysfakcjonowany.
— Co to za zaklęcia?
— Wiedziałem, że nie będziesz mogła się powstrzymać przed zadaniem tego pytania. — Tym razem Paul się do niej otwarcie wyszczerzył. — Sprawdzałem temperaturę i stan małych smoczątek. Wszystko jest w porządku, więc przy dobrych wiatrach niedługo się wykluje pierwsze z nich.
— Kiedy?
— Za trzy dni. Kolejne za około pięć, osiem dni. Ostatnie będzie tu leżało jeszcze przez dwa tygodnie. Znalazło się tutaj stosunkowo niedawno. Będziesz mogła zobaczyć, jak się wykluwają, choć nie jest to pierwszoklasowy spektakl. Zwykle niewiele się wówczas dzieje.
— Mówisz tak, bo widziałeś już wiele wykluwających się smoków.
— Być może. — Paul wzruszył ramionami, wstając z klęczek. — Rutyna zabija czasem piękno tej pracy, to prawda. Ale naprawdę w wykluwaniu się smoków nie ma niczego ekscytującego. Po prostu przebijają skorupkę i z niej wyłażą. Tyle. Chcesz iść ze mną do kuchni się czegoś napić?
— Jasne.
Przeszli do namiotu kuchennego w milczeniu, każde pogrążone we własnych myślach. Paul pozdrowił po drodze kilka znajomych osób, a Hermiona rozglądała się dokoła z ciekawością. Nie zwiedziła jeszcze całego Instytutu, ale nie wydawał się zbyt duży. Ot, kilka namiotów przeznaczonych do codziennego użytku — kuchenny, medyczny, magazyn, do tego kilkanaście, może koło dwudziestu mniejszych, dla pracowników. Wszystkie namioty miały jednolite, granatowe kolory, choć niektóre zostały jeszcze przyozdobione złotą nicią. Było tutaj schludnie i czysto. Po prawej stronie od głównego wejścia rozciągał się biały mur, granica między światem ludzi a światem smoków, którą Hermiona jak dotąd przekroczyła tylko raz.
Wewnątrz namiotu kuchennego nie było nikogo. Pora obiadowa już przeminęła, a do kolacji pozostało jeszcze trochę czasu, więc wszyscy pracownicy się rozproszyli, wykonując swoje zadania. Hermiona usiadła przy stole, a Paul zabrał się do wstawiania czajnika i szperania po szafkach. Znajdował się niewątpliwie w swoim żywiole.
— Co chcesz do picia? Herbaty, kawy, wody? Nie mamy tu luksusów, ale podstawowe rzeczy się znajdą.
— Herbaty. 
Już chwilę później Paul postawił przed nią kubek pełen po brzegi gorącej herbaty, po czym sam usiadł, trzymając w dłoniach identyczne naczynie, lecz z kawą.
— Paul, mogę cię o coś spytać? — odezwała się ostrożnie Hermiona, gdy przedłużająca cisza zaczęła jej ciążyć.
— Jasne, pytaj śmiało.
Patrzył na nią z lekkim uśmiechem — nie kpiącym, lecz zachęcającym, by mówiła. W takich chwilach jego twarz wyglądała dużo łagodniej i o wiele przyjaźniej niż w chwili, gdy Hermiona go poznała. Zresztą sama się teraz przekonywała, że pierwsze wrażenie nie zawsze jest trafne, bo choć początkowo Paul wydał jej się gburem i nieprzyjaznym człowiekiem, tak teraz był chyba jedną z najbardziej jej przyjaznych osób w Instytucie.
— Co sądzisz o Emily?
— Och. Nocna bójka nastroiła cię do zwiadów? — Zaśmiał się, po czym upił łyk swojej kawy. — Emily ma dość specyficzny charakter i powinnaś to wziąć pod uwagę przy jej ocenianiu. Nie jest zła, po prostu jest agresywna i kłótliwa.
— Więc ją lubisz?
— Nie powiedziałbym, że ją lubię. Osobiście nic do niej nie mam, bo w stosunku do mnie zachowywała się w porządku, ale to nie znaczy, że aprobuję niektóre jej… zachowania. Nie podoba mi się to, jak traktuje ludzi, z taką… wyższością, pogardą. Wiesz, co mam na myśli. Nie znam jej za dobrze, szczerze mówiąc, bo nikomu się nie zwierza i w gruncie rzeczy nikt nie wie, co robiła przed trafieniem do Instytutu.
— Chodziła do Hogwartu?
— Nie. Uczyła się w Nowojorskiej Szkole Magii, tyle wiemy. I właściwie nic więcej. Podejrzewam, że miała trudną sytuację w rodzinie. — Paul wzruszył ramionami. — Liczy się tylko to, że jest dobrą poskramiaczką smoków. Często jednak nie potrafi z nikim współpracować, wszystko musi zrobić sama i wszystko musi być zrobione dokładnie tak samo, jak ona chce. Naprawdę współczuję chłopakowi, którego ma pod opieką.
— Tak. Ja też — wymamrotała Hermiona, obejmując dłońmi swój kubek. — Więc mówisz, że ona się z nikim nie przyjaźni? A z Charliem? Co on o niej sądzi?
— Myślę, że o to powinnaś zapytać go sama.
Uśmieszek Paula sugerował, że wie mężczyzna znacznie więcej, niż chce powiedzieć. Hermionie pozostało tylko przewrócenie oczami, bo miała świadomość, że niczego więcej już nie wyciągnie.
— Myślałam, że uda mi się tego uniknąć — przyznała po chwili. — Poza tym Charlie nie lubi, gdy mu się zadaje za dużo pytań. Stwierdził, że wszystkiego się dowiem w swoim czasie i że on w gruncie rzeczy woli praktykę od teorii.
— Myślę, że Charlie ci wszystko powie, jeśli go zapytasz. Lubi cię.
— Przecież znamy się tylko dwa dni. To za krótko, żeby kogoś polubić — zaprotestowała Hermiona, prostując się nieco. — Nie da się tak po prostu…
— Mylisz się, moja droga. Ja, na przykład — przyłożył dłoń do serca, żeby podkreślić swoje słowa — już cię lubię, choć znamy się tylko dwa dni, jak sama słusznie zauważyłaś. Może to nie jest wystarczająco dużo czasu, żeby kogoś poznać, ale żeby polubić, już jak najbardziej. Nie masz się co kłócić, bo tak jest i już. 
Słowa Paula przekonały Hermionę tylko odrobinę.
— No dobrze, niech będzie, że ci wierzę. 
— Wiedziałem. A właśnie, skoro już o lubieniu mowa… Tak cię lubię, że cię zapraszam na wypad do baru dzisiaj wieczorem. Wpadniesz?
— Uch… Raczej nie przepadam za piciem alkoholu.
— Nikt nie mówi, że masz pić alkohol. Możesz pójść z nami dla towarzystwa, pointegrować się, poznać ludzi, z którymi tu będziesz siedzieć przez najbliższe tygodnie. Nie chcesz przyjść? Ja na pewno będę, Annie też się dała namówić, Ionel będzie, twój przystojny opiekun też…
Hermiona parsknęła śmiechem, kiwając głową.
— Niech będzie. Pójdę z wami.
— Doskonale. O dwudziestej się spotykamy pod główną bramą.


*

Gdy Hermiona pojawiła się punktualnie na miejscu zbiórki, pozostali już tam czekali. Paul pomachał do niej na przywitanie, a ona uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością, z niejakim zdziwieniem odnotowując, że na dworze jest znacznie chłodniej, niż sądziła.
Przeszli całą grupą do pobliskiego miasteczka, dyskutując i wymieniając się żarcikami. Hermiona szybko poczuła się komfortowo nawet w towarzystwie osób, których nie znała. Poza Paulem, Danielem, Annie, Ionelem i Charliem przyszło jeszcze sześciu pracowników Instytutu. Okazali się bardzo przyjaznymi ludźmi — wypytywali Hermionę o Hogwart i sami opowiadali o swojej pracy. Jedynie Emily, która dołączyła w ostatniej chwili, milczała, przez cały czas zaciskając usta w wąską linię. Nie odzywała się do nikogo, smęcąc na tyłach orszaku. Hermiona spojrzała w jej stronę tylko raz.
Miasteczko było oddalone od Instytutu o pół godziny drogi, więc doszli tam zaskakująco szybko. Jak wyjaśnili hogwartczykom poskramiacze, zamieszkiwali w nim wyłącznie czarodzieje, więc nie musieli się pilnować przed niewinnymi mugolami. Zresztą zgodnie z nakazem rumuńskiego Ministerstwa Magii teren w promieniu piętnastu kilometrów od Insytutu był objęty ochroną i żaden mugol nie miał tam wstępu.
Skierowali się od razu do baru, co Hermiona przyjęła z ulgą, bowiem pomimo narzuconego na ramiona płaszcza było jej zimno.
Wszyscy chętni na wypicie alkoholu podeszli do kontuaru, żeby złożyć zamówienie, a pozostali rozsiedli się na krzesłach ustawionych wokół jednego ze stołów. Musieli dostawić kilka, żeby wszyscy mieli gdzie usiąść. Wkrótce wszyscy zajęli swoje miejsca, popijając alkohol i głośno rozmawiając. Obok Hermiony usiadła charyzmatyczna Hiszpanka, która się w drodze do baru przedstawiła jako Alejandra, kobieta o ognistych, rudych włosach i zabójczym uśmiechu. Hermiona zazdrościła jej pewności siebie, z jaką mówiła i chodziła.
— Na pewno nie chcesz niczego do picia, Hermiono? — spytała ją, kołysząc swoim kuflem pełnym piwa i spoglądając na Gryfonkę tymi swoimi przenikliwymi zielonymi oczami.
— Na pewno nie chcę, dziękuję.
— Oj, Hermiono… — Siedzący nieopodal Daniel pochylił się do przodu, żeby się włączyć do konwersacji. — Jak możesz nie chcieć tak dobrego alkoholu? Naprawdę mogłabyś choć raz w życiu go spróbować.
— Lubię kremowe piwo…
— Kremowe piwo to nie jest prawdziwy alkohol. To napój dla dzieciaków, które nie mogą zdzierżyć niczego mocniejszego.
Daniel posłał jej czarujący uśmiech, na co Hermiona tylko uniosła brwi. Musiała jednak przyznać, że wypowiedź chłopaka odrobinę ją rozbawiła.
— Naprawdę nie chcę się upić. Mam słabą głowę.
— Moja droga, nikt nie mówi o upijaniu się. Mogłabyś spróbować jedynie odrobinę, ot, dla kurażu… Ja wiem, że jesteś prefektem i grzeczną dziewczynką zawsze przestrzegającą regulaminu, więc boisz się utraty kontroli, ale czasem mogłabyś odpuścić. Utrata kontroli nie zawsze jest taka zła. Poza tym hej, jesteś w dobrych rękach.
Od kiedy Daniel był taki dobry w rozszyfrowywaniu ludzi?
Hermiona zacisnęła usta w wąską linię, rozważając za i przeciw. Naprawdę nie chciała się upijać, i to już w pierwszych dniach swojej pracy w Instytucie, ale z drugiej strony odrobina alkoholu jeszcze nikomu nie zaszkodziła, prawda? Nie musi to od razu oznaczać utraty kontroli…
Podniosła głowę, rozglądając się i sprawdzając, czy ktoś jeszcze zauważył jej niezdecydowanie. Druga część stołu była jednak tak pochłonięta dyskutowaniem o rogogonie węgierskim, że nie zwracała uwagi na osoby niewłączające się do rozmowy. Najwięcej do powiedzenia mieli, oczywiście, Ionel oraz Paul, próbujący się wzajemnie przekrzyczeć. 
W pewnym momencie napotkała wzrok siedzącego naprzeciwko niej Charliego. W półmroku panującym w barze jego oczy utraciły swój zwyczajowy krystalicznie niebieski kolor i stały się ciemniejsze. Wciąż jednak lśniły w nich iskierki — lub tak się tylko Hermionie wyglądało, bo może po prostu tańczyło w nich odbicie światła. Charlie nie angażował się zbyt w mocno w dyskusję, jedynie popijał ognistą whisky — chyba była to ognista whisky — i patrzył na Hermionę ze swoim zwyczajowym półuśmiechem na ustach. Jego włosy były, jak zawsze, związane luźno na karku, lecz kilka kosmyków opadało mu na twarz. Jak zwykle miał na sobie skórzaną kurtkę i Hermiona po raz kolejny zaczęła się zastanawiać, czy mu nie jest zimno na tym listopadowym, górskim powietrzu.
Z jakiegoś powodu jego uśmiech sprawił, że Hermiona się zarumieniła. Momentalnie spuściła głowę, przerywając kontakt wzrokowy. Poczuła nagły przypływ odwagi i wstała od stołu. Starając się wyglądać na pewną siebie, podeszła do kontuaru, by zamówić możliwie najmniejszy kufel ognistej whisky. Wypiła pierwszy łyk jeszcze zanim nawet zdążyła usiąść i się niemalże zakrztusiła. Alkohol parzył gardło, lecz wkrótce potem zamienił się w falę ciepła i Hermiona poczuła się lepiej.
Alejandra i Daniel przywitali ją szerokimi uśmiechami, po czym wciągnęli ją do rozmowy na temat różnicy między szkołami magii w Anglii oraz Hiszpanii. Gryfonka słuchała z wyraźną ciekawością, co Alejandra miała do powiedzenia, ponieważ nie słyszała za wiele o hiszpańskiej szkole magii, podręczniki wspominały również tylko te szkoły, z którymi Hogwart współpracował — Durmstrang i Beauxbatons. Hiszpanka opowiadała, że jej szkoła mieściła się na widoku, w samym centrum Madrytu, nie była tak ukryta jak Hogwart, choć jej założyciele zamaskowali ją przed wzrokiem ciekawskich mugoli. Zajmowała jedną całą starą kamienicę i uczyło w niej zaledwie dziesięciu nauczycieli. Uczniów też nie mieli zbyt wielu, więc nie było tam czegoś takiego jak podział uczniów na domy, nie było też rywalizacji takiej jak w Hogwarcie.
Wraz z każdym kolejnym łykiem whisky Hermionie coraz bardziej kręciło się w głowie. Jeszcze potrafiła się skupić na prowadzonej przy stole konwersacji, lecz miała wrażenie, że powoli odpływa. Przybyło jej za to śmiałości, bo coraz częściej się wtrącała do dyskusji, czasem nawet wręcz wchodziła Alejandrze w słowo, zupełnie się nie przejmując tym, że śmieje się odrobinę za głośno. Tym razem bez protestów zgodziła się na kolejną kolejkę alkoholu. Dopiero w trakcie sączenia drugiego kufla zorientowała się, że Daniel bezczelnie z nią flirtuje, a ona jeszcze się na to zgadza i go wręcz do tego zachęca. Jej policzki już były wystarczająco czerwone od alkoholu, więc mogła z łatwością ukryć zawstydzenie. Tyle samokontroli jeszcze jej pozostało, choć i ona powoli znikała wraz zawartością naczynia.
Daniel oraz Alejandra wypili znacznie więcej niż Hermiona, lecz nie było tego po nich widać. Gdy ona wciąż piła swoją drugą whisky, oni pochłaniali już czwarty kufel alkoholu.
Czuła się bardzo cudownie pijana. Z jakiegoś powodu ognista napełniła ją szczęściem. Hermiona czuła coraz większe przyciąganie do Daniela. Nie przeszkadzały jej ich ocierające się o siebie ramiona czy nogi; gdy zetknęły się ich dłonie, jedynie zachichotała. Słyszała, że Alejandra coś do niej mówi, lecz nawet nie wiedziała, co takiego, ponieważ bardziej ją interesowały oczy siedzącego obok chłopaka. Miały kolor płynnej czekolady, były nieco ciemniejsze niż jej własne. Nawet nie wiedziała, kiedy jej twarz znalazła się tak blisko jego. Pochylała się do przodu, zupełnie nieświadomie. Daniel robił to samo. Kiedy jednak wyciągnął dłoń, by dotknąć twarzy Hermiony i ją pocałować, nagłe szarpnięcie sprowadziło ich oboje na ziemię.
Błyskawicznie się od siebie odsunęli, Hermiona zarumieniona, Daniel uśmiechający się z wyższością. Jego uśmiech szybko jednak zniknął, gdy Daniel zobaczył nad sobą Charliego.
— Myślę, że wypiłaś już stanowczo za dużo.
Charlie wyjął z dłoni Hermiony kufel z niedopitą whisky i odstawił go na stół, otrzymując w zamian niezadowolone buczenie.
— Wcale nie. Jesteś okropny. Psujesz całą zabawę.
— Oczywiście. Chodź, dragă. Koniec zabawy na dziś.
Kiedy wydęła wargi jak niegrzeczne dziecko, Charlie tylko przewrócił oczami. Chwycił ją za nadgarstki i pociągnął do siebie, zmuszając ją do wstania. Niechętnie dała się pociągnąć w stronę wyjścia, rzucając jeszcze przez ramię ostatnie spojrzenie Danielowi i Alejandrze.
Na zewnątrz momentalnie uderzyło w nią chłodne, jesienne powietrze. Objęła się ramionami, odrobinę trzeźwiejąc. Była już noc — siedzieli w barze dobrych kilka godzin. Spojrzała na stojącego obok niej Charliego i wpatrzyła się w jego profil. Mężczyzna trzymał ręce w kieszeniach skórzanej kurtki i spoglądał w niebo upstrzone jasnymi punkcikami. 
— Nie musiałeś tego robić.
Zerknął na nią i ponownie odwrócił głowę.
— Jestem twoim opiekunem — odparł z pobłażaniem, zupełnie jakby te trzy słowa wszystko wyjaśniały.
— Myślałam, że bycie opiekunem obejmuje tylko pracę ze smokami.
— To raczej praca na pełen etat.
Hermiona uniosła brwi, lecz nie znalazła żadnej odpowiedzi na to stwierdzenie. Zamiast tego spojrzała w górę, na niebo pełne gwiazd. Była dobra z astronomii i wciąż pamiętała nazwy niektórych konstelacji, więc odruchowo zaczęła ich szukać. Kropki zlewały się w większe plamy, niektóre zmieniły miejsca i były nie tam, gdzie powinny, więc Hermiona się poddała. Wciąż jeszcze nie myślała całkiem trzeźwo i jej nogi powoli się uginały. Chciała albo usiąść, albo magicznym sposobem znaleźć się we własnym łóżku.
— Będziemy tu stać całą noc? — spytała, podpierając się dłonią o ścianę. Kręciło jej się w głowie, gdy spoglądała pytająco na Charliego. Tym razem on również na nią patr.zył; w jego oczach dostrzegła coś trudnego do odszyfrowania, przelotne uczucie, które szybko zniknęło. Nie sprawiło to jednak, że Hermiona mogła odwrócić wzrok. Została złapana w pułapkę jego spojrzenia i poczuła, że nie ma jak uciec. Nie była nawet pewna, czy chce uciekać. Alkohol dodał jej odwagi, więc zrobiła krok w stronę Charliego, ani na chwilę nie przerywając kontaktu wzrokowego. Przyciągał ją do siebie jak magnes. On widocznie też to czuł, bo wyciągnął do niej ręce i gdy znalazła się w jego zasięgu, przytulił ją mocno do siebie. Dotyk jego palców parzył nawet przez sweter, który miała na sobie. Zadrżała.
To jednak nie usatysfakcjonowało jej całkowicie, więc wspięła się na palce i pocałowała Charliego w usta, w jednej chwili wyrzucając z głowy całą ostrożność. Zakręciło jej się na dobre w głowie. Nagle przestało jej być zimno; czuła wyłącznie gorące płynące z pocałunku i bijące od ciała Charliego. Pierwszy raz od dłuższego czasu czuła się dobrze i na swoim miejscu.
Oderwali się od siebie dopiero wtedy, gdy zabrakło im oddechu. Nie odsunęli się od siebie na zbyt dużą odległość — ot, tylko na tyle, żeby móc na siebie spojrzeć, nie wypuszczając siebie nawzajem z objęć.
I choć Hermiona wiedziała, że rano uświadomi sobie, że to był potworny błąd, nie chciała o tym teraz myśleć, a już tym bardziej nie chciała, żeby Charlie wypowiadał to teraz na głos. Chwila była zbyt piękna, żeby ją niszczyć w ten sposób.
— Wracajmy już, dragă.

No, dawno mnie tu nie było, ale mam nadzieję, że rozdział pełen Charliego Wam to wynagrodzi! Kiedy następny – nie wiem, ale postaram się coś wykminić szybciej niż za kolejne pół roku. XD Uściski!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz