niedziela, 22 lipca 2018

5. Buntowniczy ptak

Koło drugiej w nocy Hermionę obudziły wrzaski oraz potężne ryki. Zerwała się z łóżka, decydując się na szybkie założenie dżinsów. Wybiegła z namiotu już bez kurtki, za to z różdżką w ręce, i skierowała się w stronę, z której dobiegał hałas. Nie ona jedna to zrobiła — przed nią już biegło kilku poskramiaczy, parę osób też już wybiegało z namiotu i zrywało się do biegu. Wszyscy mieli różdżki w rękach i zacięte miny na twarzach. Nie wróżyło to niczego dobrego.
Ryki dobiegały zza obozowiska, z lasu. Wkrótce Hermiona zbliżyła się na tyle, żeby zobaczyć źródło całego tego zamieszania — czarnego hebrydzkiego smoka szalejącego po lesie i tratującego drzewa. To był ten sam, którego spotkała pierwszego dnia, ten sam, który poprzedniego popołudnia ryczał, pragnąc wydostać się na wolność. Isean. Teraz mu się to jakimś cudem udało i smok żadną miarą nie chciał się uspokoić. Walczył z więzami, które narzuciło mu na szyję kilku poskramiaczy i trzepotał ogromnymi skrzydłami, pragnąc wzbić się w niebo i uciec. Zionął ogniem, wypalając okrąg ziemi oraz spalając kilka drzew. Pożar został szybko ugaszony przez kilka różdżek, a Isean zdołał zerwać część więzów i poskramiacze z trudem go utrzymywali.
Hermiona ostrożnie podeszła bliżej, trzymając różdżkę w pogotowiu. Zimne listopadowe powietrze przyprawiało ją o ciarki, kiedy podchodziła coraz bliżej, chcąc pomóc poskramiaczom, ale zupełnie się nie przejęła brakiem kurtki. Pod jej butami trzaskały gałęzie, kiedy uskakiwała przed strumieniami ognia i krzyczała zaklęcia gaszące pożar. Nie mogli dopuścić do rozprzestrzenienia się ognia, bo wtedy będą mieli na karku nie dość, że rozszalałego, agresywnego smoka na wolności, to jeszcze pożar całego, calutkiego lasu.
Dostrzegła wśród walczących parę znajomych osób — Ionela, Daniela, Charliego i Alejandrę. Próbowała do nich podejść, żeby im pomóc, ale salwy ognia skutecznie jej to uniemożliwiały. Mogła jedynie bezradnie obserwować, jak poskramiacze posyłają strumienie zaklęć w kierunku smoka, chcąc go oszołomić i uspokoić. Żadne nie zadziałało; Isean rozsierdził się jeszcze bardziej i ponownie zionął ogniem, tym razem celując w mężczyzn trzymających więżące go liny. Musieli odskoczyć i na chwilę wypuścili liny z rąk. Smok natychmiast skorzystał z okazji, żeby im uciec, tratując wszystko po drodze. Zatrzepotał skrzydłami i już miał się wzbić w powietrze, kiedy kilka kolejnych lin go zatrzymało i przygwoździło do ziemi. Tym razem poskramiaczom udało się spętać również jego nogi, więc smok runął bezradnie na ziemię, posyłając ostatnią porcję ognia w miejsce, gdzie stała Hermiona wraz z paroma innymi osobami zajmującymi się niwelowaniem skutków smoczego buntu. Nie wszyscy zdążyli uskoczyć w porę. Dwóch poskramiaczy oraz Hermiona oberwało ogniem; dziewczyna stała bardziej na brzegu, więc poparzyła sobie jedynie w ramię, za to druga osoba wzięła większość pocisku na siebie i oberwała w szyję oraz klatkę piersiową. Trzecia osoba, drobna blondynka, upadła na ziemię, próbując ugasić swoją nogawkę, która zajęła się ogniem. Hermiona szybko wyczarowała strumień wody i pomogła poskramiaczce uporać się z płonącym ubraniem. Drugi poskramiacz, mężczyzna na oko koło czterdziestki, już też się zdążył pozbierać. Miał oparzoną szyję, lecz nie wyglądał na zbyt przejętego tym faktem. Zapewne oparzenia już nie robiły na nim żadnego wrażenia, zresztą i tak miał na sobie kilka warstw ognioodpornej skóry — w przeciwieństwie do Hermiony.
Teraz nie dość, że było jej zimno, bo nie wzięła kurtki, to jeszcze miała całe poparzone ramię i powoli zaczynała odczuwać ból z niego płynący.
Podczas gdy poskramiaczom udało się wreszcie rzucić zaklęcie uspokajające Iseana, Hermiona stała z boku i się przyglądała z podziwem, jak pracują. Szło im to naprawdę szybko i sprawnie, podczas gdy smok tylko na nich groźnie i ponuro łypał swoimi oczami. Wreszcie kilku z nich użyło zaklęcia lewitującego, żeby przetransportować Iseana z powrotem do obozu i umieścić go w boksie.
Hermiona była ciekawa, co zamierzają zrobić z tym, że smok się wyrwał na wolność. Alejandra powiedziała jej, że wszystkie części koła mają tak zabezpieczone granice, że żaden smok nie może się przez nie przedostać. Więc co, w boksie Iseana była jakaś dziura? Bariery nie zadziałały?
Skrzywiła się, kiedy ramię zaczęło mocniej piec, i schowała różdżkę do kieszeni, by wolną dłonią osłonić teraz nieco ranę od chłodnego wiatru. Zastanawiała się, czy da radę dotrzeć o własnych siłach do swojego namiotu, czy zemdleje po drodze.
— Jesteś cała?
Podniosła głowę, by ujrzeć przed sobą Charliego. Miał rozpuszczone, poczochrane włosy i nieco pobrudzoną twarz, ale poza tym wyglądał jak zwykle perfekcyjnie nawet w znoszonym, czarnym podkoszulku i skórzanej kurtce, którą zwykle nosił.
Ostrożnie przytaknęła, zaciskając zęby. Jej ramię naprawdę pieruńsko bolało. Oparzyła się już drugi raz podczas swojego pobytu w Instytucie, a wciąż nie mogła się do tego przyzwyczaić. Naprawdę nie rozumiała, jakim cudem poskramiacze mogli znosić oparzenia z tak stoickim spokojem.
— Oparzyłaś się?
Charlie delikatnie dotknął jej nadgarstka, uważnie przyglądając się spustoszeniom zadanym przez ogień. Westchnął.
— To boli — wyszeptała Hermiona.
— Wiem. Oparzenia zawsze bolą. — Charlie wypuścił jej dłoń z uścisku i ściągnął swoją kurtkę, żeby narzucić ją na ramiona Hermiony. Dziewczyna nawet nie zauważyła, że się zaczęła trząść. — Co w ogóle sobie myślałaś, przychodząc tutaj?! Nie powinno cię tu w ogóle być! Doświadczeni poskramiacze mieli problem z ujarzmieniem Iseana, a ty tak po prostu…
— Usłyszałam wrzaski i ryk, więc nie mogłam tak po prostu wrócić do łóżka i iść spać dalej bez sprawdzenia, co się stało — zaprotestowała słabo Hermiona, odpychając nieco Charliego i próbując zwiększyć dystans między nimi. Jego obecność zdecydowanie nie pomagała w logicznym myśleniu. — Myślałam, że to jakiś atak. Nie mogłam zostać w namiocie. Poza tym przecież nie angażowałam się w poskramianie Iseana, tylko pomagałam z daleka. Nic mi nie jest, Charlie, to tylko oparzone ramię, więc przestań na mnie krzyczeć.
Charlie przejechał dłonią po twarzy, wyraźnie się poddając.
— Chodź, trzeba to opatrzyć — powiedział w końcu. — Ionel zwołał naradę w namiocie kuchennym, więc możemy zgarnąć po drodze bandaże i maść i tam pójść. Dasz radę iść sama czy mam cię ponieść?
— Dam radę pójść sama — odparła Hermiona przez zaciśnięte zęby. Charlie to dostrzegł, lecz nic nie powiedział. Jedynie objął ją w talii, pomagając iść, co przyjęła z wdzięcznością.
Wśród ogólnego harmidru dotarli do obozowiska i po drodze do kuchni zajrzeli do namiotu medycznego, gdzie krzątało się już kilka magomedyczek opatrujących rany poskramiaczy. Wszystkie miały ręce pełne roboty i wszystkie możliwe krzesła w namiocie były pozajmowane. Hermiona nie sądziła, że aż tyle osób zostało poszkodowanych podczas tego buntu Iseana.
— Pomóc wam w czymś? Jesteście ranni? — spytała ich najbliższa magomedyczka, opatrująca nogę tego samego mężczyzny, który oberwał w tym samym momencie, co Hermiona.
— Nie, dzięki, Maggie, poradzimy sobie. Gdybym tylko mógł poprosić o czysty bandaż i maść…
— Jasne, weź sobie z szafki. Jeszcze jakieś powinny być.
Kobieta wskazała ruchem głowy szafki mieszczące się w kącie i Charlie skinął głową. Kazał Hermionie poczekać przy wejściu, a sam udał się po potrzebne przybory. Wrócił zaledwie chwilę później i znowu objął dziewczynę, chociaż już się poczuła lepiej i pewniej na własnych nogach. Przynajmniej już nie miała wrażenia, że za chwilę zemdleje, mroczki zniknęły sprzed oczu, chociaż ramię nadal bardzo bolało, zupełnie jakby ogień wciąż parzył. Hermiona najchętniej wsadziłaby je teraz do bardzo lodowatej wody, żeby jakoś uśmierzyć ból. Zacisnęła mocniej zęby.
— Wytrzymaj jeszcze chwilkę, zaraz będziemy na miejscu — dobiegł ją głos Charliego. Mężczyzna ostrożnie poprowadził ją w stronę wyjścia z namiotu i później ścieżką do kuchni.
W środku kłębiło się co najmniej kilkanaście osób i wszyscy się nawzajem przekrzykiwali, wyraźnie wzburzeni. Charlie posadził Hermionę blisko szczytu stołu, gdzie Ionel rozmawiał z kilkoma innymi pracownikami Instytutu, i sam usiadł okrakiem po jej prawej stronie na ławie.
— Hermiono, wszystko w porządku, moja droga? 
Ionel przerwał rozmowę, żeby móc się zwrócić do Hermiony. Dziewczyna doceniła ten gest.
— Oparzyłam się, ale poza tym wszystko w porządku — odparła z nieco wymuszonym uśmiechem. — Auć!
Tym razem nie zdołała wyrwać Charliemu swojego ramienia, gdy maść zetknęła się z jej skórą. Tym razem Charlie trzymał ją mocniej, nauczony doświadczeniem. Hermiona nie wiedziała, co bardziej boli — oparzenie czy aplikacja maści. Poczuła łzy zbierające się w kącikach oczu.
— Za chwilę przestanie boleć, dragă, ale musisz mi pozwolić to posmarować — powiedział jej do ucha Charlie, wolną dłonią odgarniając z jej czoła mokre od potu kosmyki i kciukiem wycierając łzy. Jego rude włosy okalały jego twarz, gdy pochylał się do przodu. — Dobrze?
Hermiona szybko przytaknęła. Wiedziała, że teraz nie może krzyczeć, więc musiała skupić swoją uwagę na czymś innym niż na bólu i palcach Charliego błądzących po jej skórze. Rozejrzała się szybko po pomieszczeniu, próbując podsłuchać rozmowy toczące się dokoła niej. Wszystko docierało do niej jakby przez mgłę.
— Moi drodzy, uprzejmie proszę o ciszę! — zawołał dosłownie sekundę później Ionel, dostarczając to, czego Hermiona tak pragnęła — odwrócenie uwagi. — Mam dla was ważne wieści, więc proszę, żebyście posłuchali.
Jak na komendę w namiocie zapadła cisza. Wszystkie rozmowy ustały, a ludzie odwrócili się w stronę dyrektora, chociaż Ionel wcale nie mówił tak głośno.
— Dziękuję — powiedział z uśmiechem, lecz szybko spoważniał. — Przede wszystkim serdecznie wam dziękuję za szybką reakcję i opanowanie Iseana. Udało nam się szybko to opanować i dziękuję wszystkim za sprawne działanie. Umieściliśmy go na razie w jego poprzednim boksie, bowiem musimy dokładnie sprawdzić drugi i dowiedzieć się, jakim sposobem udało mu się uciec. Mam jednak gorszą wiadomość.
Hermiona zesztywniała, kiedy Charlie znów zaczął nakładać maść na jej skórę, ale gdy się skupiła na słowach Ionela, ból aż tak bardzo nie dokuczał. Dopiero gdy jego palce dotarły na środek ramienia, w miejsce, gdzie rana była szczególnie dokuczliwa, drgnęła i syknęła. Charlie momentalnie odsunął rękę, czekając, aż ból nieco przejdzie.
— Przepraszam — powiedział cicho.
— …jajo zostało skradzione.
I Charlie, i Hermiona jednocześnie zwrócili głowy w stronę Ionela, myśląc, że się przesłyszeli. Nie byli jedynymi osobami, które zareagowały podobnie; pomieszczenie znowu wypełniło się szmerem głosów.
— Jedno z jaj z naszej hodowli zostało skradzione dzisiaj w nocy — powtórzył cierpliwie Ionel, unosząc rękę. — Najwyraźniej Isean miał odwrócić naszą uwagę, żeby złodzieje mogli wykraść jajo. Wezwałem już Rumuńskie Magiczne Siły Specjalne, będą niedługo na miejscu i zajmą się przeszukiwaniem terenu i zabezpieczaniem śladów. Jest jeszcze szansa, że złodzieje jeszcze nie uciekli daleko.
— Kto mógł to zrobić? — zabrał głos jeden z pracowników, którego Hermiona nie znała z imienia. — Myślisz, że była to zorganizowana.
— Tak mi się wydaje, podejrzewam, że jest to szajka złodziei kradnących smocze jaja, ale na razie nie chcę snuć żadnych przypuszczeń. Chciałbym poczekać z tym na oddział z RMSP. Są fachowcami, będą w stanie dowiedzieć się czegoś więcej.
Ionel wyglądał, jakby w jednej chwili mu przybyło lat. Wydawał się bardzo zmęczony. Noc była długa dla wszystkich, ale to na nim ciążyła odpowiedzialność za cały Instytut i za dobro smoków. A teraz jedno z powierzonych mu jaj zostało skradzione… Hermionie ścisnęło się serce.
Korzystając z okazji, Charlie skończył smarować maścią jej ramię, czego dziewczyna nawet nie zauważyła. Spojrzała na niego dopiero wtedy, gdy zaczął je obwiązywać bandażem. Skupił się na zadaniu, lecz miał usta zaciśnięte w wąską kreskę i zmarszczone czoło, więc najwyraźniej przetrawiał słowa Ionela.
Tym razem odezwała się Alejandra:
— I co teraz? Będziemy bezczynnie siedzieć i czekać?
Ionel przytaknął, opierając dłonie o blat stołu.
— Niestety tak. Musimy poczekać, aż agenci z RMSP tutaj dotrą. Powinno im to zająć maksymalnie pół godziny. Rozmawiałem z nimi dosłownie dziesięć minut temu, więc pewnie za około dwadzieścia minut do nas dotrą. W międzyczasie spróbujcie, proszę, trochę odpocząć, rozprostujcie nogi, wypijcie herbatę, a ja was wezwę, gdy będzie coś wiadomo.
Po tym oświadczeniu dyrektor opuścił gabinet, a w ślad za nim udało się kilka kolejnych osób. Większość jednak została na miejscu, zajmując wolne miejsca przy stołach i pogrążając się w cichych dyskusjach. Hermiona dostrzegła w kącie Daniela wraz z Anne, ale nigdzie w pobliżu nie było ich opiekunów. Alejandra wstawiła wodę na herbatę i przygotowała parę kubków, a później dosiadła się do Charliego i Hermiony, wręczając im naczynia z ciepłym napojem. Hermiona przyjęła swój kubek z wdzięcznością, lecz Charlie ledwo ją tknął, pochłonięty rozmową z mężczyzną, którego dziewczyna nie znała. Hermiona nawet nie zdążyła mu podziękować za zajęcie się jej ramieniem; już przestało tak bardzo boleć, czuła jedynie tępe pulsowanie.
— Wszystko się pokomplikowało, co nie? — odezwała się do niej Alejandra, wpatrując się tępo w stół. — Wiedziałam, że takie szajki kradnące jaja krążą po świecie i wypatrują okazji, ale nie sądziłam, że kiedykolwiek dotknie to i naszego Instytutu. Nigdy wcześniej nie mieliśmy z tym problemów i przez to chyba wszyscy nie pomyśleli o tej możliwości.
— Nie możecie się obwiniać — powiedziała cicho Hermiona, dotykając ramienia starszej kobiety. — To nie wasza wina. Wykonywaliście tylko swoje obowiązki, chcieliście złapać smoka, zanim wyrządzi więcej szkód. To zrozumiałe, że nikomu nie przyszło do głowy, że to może być podstęp i że ktoś skorzysta z okazji. Jesteśmy przecież na odludziu…
Hiszpanka przytaknęła bez przekonania, ale dotknęła dłoni dziewczyny wciąż spoczywającej na jej ramieniu.
— Dziękuję, Hermiono. To naprawdę wiele dla mnie znaczy.
— Chociaż tyle mogę zrobić.
Gdy kilka minut później w namiocie ponownie zjawił się Ionel, tym razem w towarzystwie szczupłego, lecz wyraźnie umięśnionego mężczyzny, ubranego w luźne, mugolskie ubrania — czarną koszulkę, odrobinę zdarte spodnie i wysokie buty. Na oko Hermiony miał może dwadzieścia kilka lat, zresztą na jego twarzy również widniał chłopięcy, nieco łobuzerski uśmiech, choć w oczach widniała powaga. Jego czarne włosy były krótko przycięte i sterczały na wszystkie strony, jakby dopiero co wstał z łóżka. 
— Kochani — zaczął Ionel, skutecznie przyciągając uwagę zebranych. — Przedstawiam wam aurora z RMSP, Adama Mardare. Wraz z ośmioma innymi aurorami pozostanie z nami przez najbliższy czas, żeby rozwiązać tę sprawę. 
— Dzień dobry wszystkim — odezwał się sam zainteresowany, lekko się kłaniając. — Mam nadzieję, że uda nam się szybko rozwiązać sprawę i ująć złodziei. Będę niezmiernie wdzięczny za współpracę, więc jeśli widzieli państwo coś niezwykłego w ostatnich dniach, coś, co mogłoby nam jakkolwiek pomóc w ujęciu złodziei, będę wdzięczny za informację. Każdy szczegół może być ważny, więc proszę, nie wahajcie się mi tego powiedzieć, najlepiej teraz. Każda sekunda jest cenna, zarówno dla nas, jak i dla złodziei.
Wielu poskramiaczy przytaknęło lub wymamrotało pod nosem „okay”, niektórzy jednak się nie poruszyli — między innymi Charlie, wpatrujący się z wrogością w przybysza. Hermiona jedynie uniosła brwi, odwracając się w jego stronę.
— Nie podoba mi się to wszystko — wymamrotał cicho w odpowiedzi. — Coś jest nie tak, czuję to.
— Cóż, wszakże ktoś nam ukradł jajo sprzed nosa. Faktycznie coś jest nie tak — odparła sarkastycznie Hermiona. — Jestem pewna, że RMSP będzie działać szybko i sprawnie oraz że odnajdą tych złodziei.
Charlie chciał jej coś odpowiedzieć, lecz ponownie przerwał mu Ionel:
— Kochani, wiem, że to była długa noc, ale proszę was jeszcze o chwilę cierpliwości. Czy naprawdę nikt z was nie zauważył niczego szczególnego, co mogłoby nam pomóc w poszukiwaniach złodziei? — spytał z nadzieją, spoglądając po zgromadzonych. — Wiem, że zdecydowana większość rzuciła się na pomoc przy poskramianiu Iseana, ale czy naprawdę nikt nie zauważył kogoś wychodzącego z namiotu małych smoków, gdy biegł do nas? Nikt nie zauważył niczego podejrzanego?
Odpowiedziała mu całkowita cisza. Tym razem nikt się nie odezwał. Poskramiacze spoglądali po sobie ze zmarszczonymi brwiami, lecz najwyraźniej żaden sobie nie przypomniał żadnych niepokojących szczegółów.
— Myślę, że Isean na wolności był jedyną rzeczą, o której ludzie wówczas myśleli, mój drogi — odezwała się z sarkazmem Alejandra, uderzając pięścią w stół. — Raczej nikt nie zwracał uwagi na inne namioty i raczej się nie rozglądał. Wszyscy pobiegli prosto do Iseana. W tym rozgardiaszu trudno kogokolwiek o to winić.
— Nikogo nie obwiniam — powiedział ze spokojem Ionel, unosząc dłonie. Zmartwienie wyryło głębokie zmarszczki w jego twarzy. — Szukam jedynie informacji. Będziemy musieli operować na ślepo, ale mam nadzieję, że z pomocą RMSP zdołamy zlokalizować skradzione jajo. Chcielibyśmy zorganizować wyprawę poszukiwawczą. Chcielibyśmy przeczesać teren w promieniu kilku kilometrów…
— Czekajcie — odezwał się nagle Daniel, wstając ze swojego miejsca przy stole. W nerwowym geście zmierzwił sobie włosy. — Nie myślałem, że to może być ważne, ale… Widziałem kilka postaci kręcących się przy namiocie małych smoków. Było daleko, ciemno, więc nie widziałem ich dobrze. Myślałem, że to poskramiacze. Udali się potem w stronę lasu, ale na zachód, w przeciwnej stronie do Iseana. Wiem, że to nie jest wiele, ale…
— Nie, to jest już bardzo dużo, bo zawęża obszar poszukiwań — odezwał się Adam, robiąc krok naprzód i opierając ręce o blat stołu, podobnie jak wcześniej Ionel. — Bardzo dziękuję za tę informację. Czy pamiętasz, ilu ich było?
Daniel zawahał się.
— Kilka osób. Może cztery, pięć… Nie wiem.
— W porządku. Dziękuję. Moi współpracownicy już badają ślady w namiocie, więc być może powiedzą coś więcej. Chcielibyśmy zorganizować wyprawę poszukiwawczą. Jest jeszcze szansa, że uda nam się ich złapać. Jeśli ktoś pragnie się do nas przyłączyć, zapraszam, ale nikogo nie zmuszam. Wiem, że jesteście zmęczeni. To ciężka noc. Kto chciałby z nami pójść? Będziemy również potrzebować pomocy przy strzeżeniu jaj. Nie sądzę, żeby nasi złodzieje spróbowali się zakraść ponownie, lecz myślę, że nie warto sobie później pluć w brodę.
Po jego słowach do góry podniosło się kilkanaście rąk.


Format mi się tu ciut rozwalił, więc przepraszam! Ostatnio zapomniałam o opublikowaniu rozdziału również na blogu, więc jeśli ktoś chce mieć pewność, że nie przegapi nowego rozdziału, to niech zajrzy na Wattpada: hop! Rozdziały w każdy piątek. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz