czwartek, 12 lipca 2018

4. Korona stworzenia

Unikanie kogoś, kto jest twoim opiekunem podczas twojego pobytu w smoczym sanktuarium, jest niebywale trudnym zadaniem, jeśli nie niemożliwym. Hermiona wiedziała, że jest to skazane na niepowodzenie, a jednak wciąż próbowała się wymknąć. Obudziła się tego dnia z ogromnym kacem i ledwo wstała z łóżka. Najchętniej przespałaby cały dzień, lecz wiedziała, że jeśli się nie pojawi na śniadaniu, ktoś z pewnością po nią przyjdzie. Mamrocząc pod nosem przekleństwa, zwlokła się z ciepłego posłania, wzięła szybki prysznic i założyła czyste rzeczy, obiecując sobie, że nie będzie za bardzo myśleć o nieszczęsnym pocałunku i będzie unikać Charliego jak tylko się da.
Problem tkwił w tym, że nie mogła zapomnieć o poprzedniej nocy, o tym, jak się pocałowali, mając nad sobą błyszczące niebo, jak lśniły w ciemności jego oczy, jak ciepła była jego skóra, gdy dotykał jej twarzy. Wszystko to łącznie sprawiało, że momentalnie się rumieniła. Ten pocałunek był niewątpliwie najlepszy w jej życiu, nawet jeśli była pijana i nie odpowiadała za to, co robi. Nie żałowała niczego, chociaż teraz miała ochotę się spalić ze wstydu. Rany. Przecież pocałowała swojego opiekuna, do tego o wiele starszego od niej, i to brata jej najlepszego przyjaciela… Już nie wspominając o tym, że się cholernie upiła tego wieczoru. Jak miała mu teraz spojrzeć w oczy?
Nie przyznałaby się do tego głośno, ale najbardziej bała się jego reakcji, tego, że powie, że to nic nie znaczyło i oboje powinni o wszystkim zapomnieć. Miałby, oczywiście, rację, co racjonalna część umysłu Hermiony musiała przyznać, lecz z drugiej strony dziewczyna miała nadzieję, że jednak ten jeden głupi pocałunek znaczył dla niego coś więcej niż tylko przelotny całus dopiero co poznanej dziewczyny, w dodatku pijanej, o którym trzeba tylko zapomnieć.
Ostatecznie postanowiła, że najlepiej będzie udać, że niczego nie pamięta, i zobaczyć, czy sam Charlie coś wspomni o tym, co się wydarzyło poprzedniego wieczora. Jeśli to przemilczy, sprawę będzie można uznać za zamkniętą.
Sięgnęła po eliksir na kaca, który zapakowała właściwie przez przypadek. Nie piła nigdy zbyt wiele, zwłaszcza jeśli wiedziała, że kolejnego dnia czekają ją obowiązki szkolne lub jakieś inne, ale jej przyjaciół często dotykał poimprezowy kac, w związku z czym zawsze na wszelki wypadek nosiła przy sobie buteleczkę z eliksirem przeciwdziałający negatywnym skutkom wypicia zbyt dużej ilości alkoholu. To był właściwie pierwszy raz, kiedy sama musiała z niego skorzystać. 
Gorzki napój palił w przełyku, lecz działał błyskawicznie — ból głowy natychmiast zelżał i Hermiona poczuła, że może jakoś funkcjonować i ruszyć na śniadanie.
W namiocie kuchennym spotkała tak samo zmęczonych jak ona pracowników Instytutu, co jednak nie przeszkadzało im w wymienianiu się żarcikami i szturchańcami. Najwyraźniej tylko Hermiona wypiła na tyle dużo, żeby miała teraz kaca. Na szczęście w środku nie było Charliego, więc nieuniknione rendez—vous mogło jeszcze poczekać.
Gryfonka usiadła ze smętną miną obok Alejandry, przywitana współczującymi uśmiechami. Zignorowała to i nałożyła sobie na talerz ciemny chleb, pomidory i sałatę, zdecydowana nie rozmawiać o pośmiewisku, jakie z siebie zrobiła poprzedniego wieczoru.
— Hermiono, co dzisiaj robisz?
Alejandra pochyliła się w jej stronę, błyskając białymi zębami. Jej talerz był już całkowicie pusty, podobnie jak większości osób jeszcze siedzących w namiocie.
— Jeszcze nie wiem — odparła z wahaniem. — To zależy, co Charlie wymyślił na dzisiaj. Podejrzewam, że znowu pójdziemy do małych smoków. Miały się uczyć latać.
— Och. Tak, to już najwyższy czas. Ja mam dzisiaj dyżur przy chorych smokach, więc jak skończysz pracę, możesz do mnie wpaść. Zakładam, że jeszcze nie miałaś okazji z nimi pracować? Wpadnij, pokażę ci parę fajnych rzeczy.
— Jeszcze nie miałam okazji pracować w ogóle z dorosłymi smokami, bo podobno najlepiej zacząć od inicjacji przy małych smokach. — Hermiona ugryzła pierwszy kęs swojej kanapki, więc jej kolejne słowa były niewyraźne. — Ale chętnie wpadnę. Może ty mi chociaż przekażesz więcej informacji niż Charlie… 
Alejandra roześmiała się w odpowiedzi.
— Nie przejmuj się nim, on tak ma. Można się od niego dużo nauczyć, ale nie oczekuj żadnych teoretycznych informacji. On ci prędzej pokaże, jak coś działa, niż to opisze. Już pewnie zauważyłaś, że jest raczej oszczędny w słowach.
— Niestety tak — przyznała dziewczyna, przewracając oczami. — Przyznam, że to jest trochę męczące. Uwielbiam poszerzać swoją wiedzę i uwielbiam zadawać milion pytań, jeśli chcę się czegoś dowiedzieć. A Charlie mi tego nie ułatwia.
— Przyzwyczaisz się. Poza tym to naprawdę świetny nauczyciel, tylko trzeba go… zrozumieć. Wiesz, to nie jest Hogwart, tu nie ma tablic do pisania ani zaklęć do nauki. Większość wiedzy nabywasz podczas wykonywania pewnych czynności, dlatego nie dziw się podejściu Charliego. Jest w tym trochę racji. — Alejandra dopiła swoją herbatę i wstała z ławy, poklepując Hermionę po plecach. — Muszę uciekać do pracy. Wpadnij do mnie, jak już się uporasz z robotą, jaką ci przydzieli Charlie!
— Jasne.
Hermiona pożegnała Alejandrę uśmiechem i wróciła do przeżuwania swojej kanapki.
Ten dzień się wcale nie zapowiadał kolorowo.

*

Namiot małych smoczątek był zupełnie pusty, co oznaczało, że Hermiona miała chwilę dla siebie. Naciągnęła na ręce rękawice z ognioodpornej skóry i podeszła do płotu oddzielającego smoczą przestrzeń od reszty namiotu.
Małe smoki wykluły się całkiem niedawno, a z dnia na dzień rosły coraz bardziej. Już teraz sięgały Hermionie do pasa i jak to dzieci miały zdecydowanie zbyt dużo energii. Hermiona bala się myśleć, co się stanie, gdy już wszystkie nauczą się latać i ziać ogniem. To chyba będzie Armagedon.
— Widzę, że już od rana odwiedzasz małe bestie, dragă.
Podskoczyła w miejscu, słysząc za sobą znajomy głos. Błyskawicznie się odwróciła, jakby przyłapana na gorącym uczynku, chociaż przecież nie zrobiła niczego złego. Nawet nie zdążyła przejść przez furtkę.
— Uhm, tak, chciałam je zobaczyć.
Charlie przytaknął, przechodząc obok niej i otwierając furtkę. Trzymał w lewej dłoni wiadro pełne mięsa.
— Chcesz pomóc?
— Jasne. — Hermiona weszła w ślad za swoim opiekunem do wyznaczonej strefy i pogłaskała jednego ze smoków, który momentalnie się przy niej znalazł. — Co mam zrobić?
— Weź trochę mięsa i pomóż mi w karmieniu tych bestii. Zawsze są okropnie głodne rano.
Charlie posłał jej uśmiech, od którego stanęło jej serce. Szybko się jednak pozbierała i sięgnęła do wiadra, ciesząc się, że już założyła rękawice. Mięso było dość oślizgłe i jeszcze gdzieniegdzie nosiło ślady krwi. Smokom zdawało się to zupełnie nie przeszkadzać, bo zjadały wszystkie kawałki w całości, co do kosteczki. W tej kwestii bardzo przypominały psy rzucające się na jedzenie.
— Więc… Jak się czujesz po wczorajszej imprezie?
Hermiona spodziewała się tego pytania, ale nie była na nie przygotowana. Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć Charliemu, więc przez dłuższą chwilę dalej kucała, głaszcząc zielonego walijskiego smoka po głowie.
— Myślę, że wypiłam za dużo — przyznała wreszcie, spoglądając na Charliego. Gdy spostrzegła, że na nią patrzy, odwróciła wzrok. — Nie pamiętam zbyt wiele, ale rano bolała mnie głowa. Musiałam wypić eliksir na kaca.
To przedostatnie zdanie było tylko częściowo kłamstwem. Hermiona pamiętała wszystko, całą, calutką noc, ale za nic w świecie nie przyznałaby się do tego Charliemu. No i rano rzeczywiście bolała ją głowa, więc przecież nie skłamała całkowicie, prawda?
— Och. Nadal cię boli?
— Nie, już nie.
— To dobrze. — Charlie przytaknął, odgarniając z twarzy rude kosmyki. Uśmiechał się. — W takim razie możemy brać się do roboty. Jesteś gotowa?
— Jasne.
Niezręczny moment przeminął i Hermiona mogła się całkowicie pogrążyć w pracy. Małe smoki były wdzięcznym obiektem do badań — co oznaczało, że dziewczyna robiła dużo notatek ze wszystkiego, czego się zdołały nauczyć — i do tego były całkiem grzeczne oraz posłuszne. No, może nie licząc faktu, że spaliły na popiół jedną z bezcennych kartek z notatnika Hermiony.
Robiły naprawdę szybkie postępy w lataniu. Kilka z nich już potrafiło się unieść w górę na kilka sekund, w czym zresztą pomagały im kolejne kawałki mięsa rzucane za dobrze wykonane zadanie.
Hermiona przez chwilę się czuła jak dumna matka obserwująca swoje dzieci.
— Są niesamowite, prawda? — wyszeptał jej do ucha Charlie jakieś czas później, stając niebezpiecznie blisko. Hermiona odrobinę zesztywniała; nie chciała, żeby jej własne ciało ją wydało.
— Prawda. — Przytaknęła. — Są bardzo mądre, szybko się uczą.
Charlie uśmiechnął się szeroko i wreszcie — dzięki Merlinowi — się odsunął. Posłał Hermionie nieodgadnione spojrzenie, po czym znów spojrzał na baraszkujące na ziemi smoki.
— Cieszę się, że tak uważasz. Słyszałem, że Alejandra chciała ci pokazać szpital dla naszych chorych smoków…
— Tak. Wydaje się to interesujące.
— Interesujące? — Charlie potarł brodę. — Raczej bym tak nie powiedział. To jest bardziej… deprymujące. Smoki są pięknymi stworzeniami i patrzenie na ich cierpienie po prostu boli. Uwielbiam im pomagać w wyzdrowieniu, ale to mimo wszystko boli.
— Rozumiem — przyznała Hermiona szczerze. Odchrząknęła, wahając się, czy dodać coś więcej. — Chodziło mi raczej o to, że to intrygujące z naukowego punktu widzenia. Wiesz, że uwielbiam wszystko notować i analizować. Gorąco chcę im pomóc, oczywiście, chcę się nauczyć, jak to robić, ale wciąż nie mogę się powstrzymać przed analizowaniem tego, wiesz, przed tworzeniem strategii, notatek, procedur i tak dalej. To silniejsze ode mnie.
Właściwie nigdy się nie przyznała do tego na głos, ale wiedziała, że te słowa są szczerą prawdą.
— Wiem. Nie martw się, świat też potrzebuje analityków do ulepszania naszego systemu pomocy smokom. — Charlie puścił do niej oko. — Skończyliśmy pracę na dziś, więc możesz uciekać do Alejandry, jeśli chcesz. Dam radę tu sam posprzątać.
— Na pewno?
Niepewnie założyła zabłąkany kosmyk włosów za ucho.
— Na pewno. Idź.
— Okej. To do zobaczenia na kolacji.

*

Tym razem musiała przejść przez drzwi w murze, żeby dotrzeć do miejsca pracy Alejandry. Jak się okazało, był to namiot w żółto-czerwone paski, stojący na uboczu, tuż przed okręgiem znaczącym koło, w którym mieszkały dorosłe smoki.
Hermiona weszła do środka z wahaniem, nie wiedząc, czego się spodziewać. Trzymała dłoń blisko różdżki, gotowa do wyjęcia jej w każdej chwili. Na szczęście do tego nie doszło, bo dostrzegła nieopodal wejścia Alejandrę. Kobieta nuciła coś pod nosem i krzątała się przy szafkach, najwyraźniej przygotowując jakąś maść.
— Cześć, Hermiono! Widzę, że zdołałaś się urwać wcześniej.
Alejandra nawet się do niej nie odwróciła, więc Gryfonka odrobinę się zdziwiła, że kobieta wie o jej obecności. Musiała mieć bardzo czuły słuch albo jakiś szósty zmysł. Westchnęła z rozbawieniem i podeszła bliżej, żeby podejrzeć, nad czym Hiszpanka właśnie pracuje.
— Cześć. Co robisz?
— Eliksir Słodkiego Snu w wersji smoczej. Wyjmij mi, proszę, fiolkę z pierwszej z brzegu szafki. Tak, z tej. Dowolną fiolkę, rozmiar nie ma znaczenia. Dziękuję. No. Składniki są praktycznie takie same, tylko w zwiększonych dawkach i z dodatkiem soku z mandragory. Eliksir musi być po prostu mocniejszy niż ten dla nas, bo smoki są o wiele silniejszymi bestiami niż my i potrzeba więcej mocy, żeby je uśpić. Możesz pomieszać? Cztery razy przeciwnie do ruchu wskazówek zegara, dwa zgodnie.
— Jasne.
Alejandra wręczyła Hermionie kolbę wypełnioną fioletowym płynem oraz łyżeczkę, a sama zaczęła szperać w szufladach mieszących się pod blatem, zasłanym różnej maści naczyniami, eliksirami, maściami i książkami. Jakim cudem kobieta była w stanie się odnaleźć w tym bałaganie, przechodziło pojęcie Hermiony.
Chwilę później Hiszpanka z satysfakcją zamknęła szufladę, trzymając w garści kilkanaście gałązek waleriany.
— Fantastycznie, bardzo ci dziękuję. Połóż kolbę na blacie. Dziękuję.
Teraz Alejandra zabrała się za kruszenie rośliny na drobny proszek, po czym wrzuciła to wszystko do kolby. Fioletowy eliksir zabulgotał z satysfakcją, a Hiszpanka zmrużyła oczy, zamyślając się.
— Pomieszać? — spytała Hermiona.
— Jeśli masz ochotę, to proszę bardzo. — Alejandra oparła się o blat, podczas gdy Hermiona chwyciła łyżeczkę i ostrożnie pomieszała wywar zgodnie ze wskazówkami Hiszpanki. — Dodałam już wszystkie składniki, więc eliksir będzie gotowy po zamieszaniu. Potem tylko trzeba będzie go podać.
— Komu chcesz go podać? W sensie czemu chcesz go dać smokowi?
— Jest niespokojny — wyjaśniła cicho kobieta, zakładając ręce na piersi. — Muszę nastawić mu nogę, ale nie mogę tego zrobić, bo za bardzo wierzga. Prawdopodobnie ją złamał, bo nie może ustać, tylko kuśtyka i przez większość czasu leży. Zostawiliśmy go w jego boksie, bo pewnie by nie zniósł przeniesienia. Pójdziemy do niego później, bo jeszcze muszę się zająć jednym smokiem, zanim zapomnę to zrobić.
Hermiona przytaknęła ze zrozumieniem.
— Jak to się w ogóle stało, że sobie uszkodził nogę?
— Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. Nie jesteśmy w stanie monitorować wszystkich smoków dwadzieścia cztery godziny na dobę, więc tak naprawdę nie wiem, co się takiego wydarzyło. Ich boksy są bardzo duże, to praktycznie oddzielne światy, więc nie wiem, mógł na coś nastąpić i się przewrócić, niefortunnie upaść, albo wpadł w jakiś dół podczas gonienia niewinnego zwierzaczka… Nie mam pojęcia.
Alejandra wzruszyła ramionami i odwróciła się w stronę Hermiony, konstatując, że eliksir ma już prawidłową barwę. 
— Skończyłam — oznajmiła Gryfonka.
— Fajnie. Dzięki za pomoc. Zakorkuj, proszę, później go weźmiemy. Najpierw pójdziemy odwiedzić Chiora.
— Chiora?
Kobieta sięgnęła po metalowe, okrągłe pudełko i posłała Hermionie ciepły uśmiech.
— Chiora. Zobaczysz.

*

Jak się okazało, tylna ściana namiotu stanowiła przejście do kolejnych boksów położonych wewnątrz okręgu wyżłobionego w ziemi, mniejszego jednak niż główny okrąg rozciągający się po prawej stronie, w którym przebywały zdrowe i dorosłe smoki, jak zauważyła Hermiona. Całe koło zostało podzielone na części przypominające kształtem kawałki pizzy, wyglądające z góry na dość małe, lecz w rzeczywistości powiększone odpowiednimi czarami. Granice pomiędzy poszczególnymi częściami koła były magicznie wzmocnione, żeby żaden smok nie mógł przejść z jednego boksu do drugiego. Dodatkowo ponad całością rozciągnięto barierę, która uniemożliwiała przedostawanie się do środka kropel wody i chroniła przed warunkami atmosferycznymi.
— Jak się dostaniemy do tych boksów? — spytała Hermiona, marszcząc brwi. Odległość między poziomem namiotu a samymi boksami była dość znaczna, a nigdzie nie było żadnych schodów ani windy.
— Jak to jak? Polatamy sobie trochę!
Alejandra trzymała już w dłoniach dwie miotły i rzuciła jedną z nich Hermionie. Dziewczyna zdołała ją złapać, ale jeszcze długo się w nią wpatrywała z wahaniem. Nie lubiła latać, powiedzmy to sobie szczerze. Siedzenie na miotle przyprawiało ją o mdłości i wolała się teleportować lub użyć proszku Fiuu. Tutaj jednak o kominku mogła zapomnieć, a do tego cały rumuński Instytut znajdował się pod ochroną antyteleportacyjną, która dodatkowo się rozciągała na kilka kilometrów od sanktuarium.  
Pozostawały tylko miotły.
— Umiesz latać? — krzyknęła do niej Hiszpanka, która zdążyła już dosiąść swojej miotły. — Bo jeśli nie, to mogę cię wziąć na moją miotłę!
— Umiem. Chyba.
— To wskakuj. To nie jest quidditch, będziemy lecieć tylko przez moment.
Hermiona westchnęła, pozwalając miotle zawisnąć w powietrzu i wspięła się na nią. Była odrobinę wyślizgana, lecz posłuszna, łatwo można było nią sterować. Gryfonka poczuła się odrobinę lepiej.
Poleciała w dół w ślad za Alejandrą, zataczając łagodny łuk i powoli opadając ku ziemi. Wylądowały w jednym z górzysto-leśnych boksów, po czym zsiadły z mioteł. Ledwo to zrobiły, przybiegł do nich truchtem malutki, zielony smok walijski. Łasił się bezwstydnie do Alejandry, natomiast Hermionę początkowo nieufnie obwąchał i dopiero gdy uznał, że wszystko jest w porządku, pozwolił jej się pogłaskać po głowie. Gdy Gryfonka przykucnęła, by znaleźć się bliżej niego, zauważyła, że jedno z jego oczu jest przymknięte, podczas gdy drugie lśniło pięknym, złotym kolorem. Jego łuski też miały równie piękną barwę — były soczyście zielone, jak wiosenna trawa.
— Hermiono, to jest Chior. Chior, to jest Hermiona.
Smok radośnie zaskrzeczał, zupełnie jakby zrozumiał słowa Alejandry. Potem przykucnął na ziemi i jednym okiem przyglądał się obu kobietom z wyraźną ciekawością.
— Jest piękny.
— To prawda — przyznała Alejandra, wyciągając z kieszeni maść. — I jest chyba najszczęśliwszym smokiem na świecie, chociaż jest bardzo chory.
— Co mu się stało?
— Jego matka zaraziła się smoczą wersją wirusa grypy, zanim zdążyła znieść jaja. Z tego miotu przeżył tylko jeden smok, właśnie Chior, ale urodził się karłowaty. Ma trzydzieści trzy lata, a zatrzymał się na etapie rozwoju smoczego dziecka.
— Och — wyrwało się Hermionie.
— Do tego jest ślepy na prawe oko. Dlatego je przymyka. Lewe funkcjonuje normalnie. — Alejandra posłała dziewczynie ciepły uśmiech. — Nie martw się, Chior naprawdę jest jedną małą kulką szczęścia. Chyba nawet sobie nie zdaje sprawy z tego, jak wiele stracił. To zresztą ulubiony smok Ionela, on sam mu nadał imię i się nim opiekował, gdy się urodził.
— Nic dziwnego. Rzeczywiście jest piękny.
— No dobrze, możemy się wziąć do roboty. To jest maść przyspieszająca gojenie — Alejandra pokazała Hermionie maść spoczywającą wewnątrz metalowego pudełka i podeszła do czekającego grzecznie Chiora — i można ją aplikować bezpośrednio na rany. Chior ma małą ranę na ogonie, zobacz. Podejrzewamy, że buszował gdzieś wśród kamieni, zaklinował się i nie mógł się wydostać, ale jakoś się wyszarpnął i sobie zadrapał ogon.
Rzeczywiście, na ogonie znajdowała się niewielka, różowa rana, którą Alejandra szybko posmarowała maścią. Smok drgnął, wyraźnie czując ból, ale się nie ruszył, zresztą chwilę później na jego pysku pojawiło się coś zbliżonego do uśmiechu.
— No, już wszystko dobrze, mi amor. — Alejandra z dumą poklepała go po głowie. — Jeszcze tylko jeden dzień smarowania i wszystko się dobrze zagoi. Jesteś bardzo dzielny.
Chior w odpowiedzi zerwał się na równe nogi, zrobił kółko, jakby gonił własny ogon, po czym zniknął z powrotem za drzewami, pozostawiając kobiety same sobie. W międzyczasie Hiszpanka schowała pudełko z maścią do kieszeni i wzięła swoją miotłę. Hermiona właśnie podnosiła z ziemi własną miotłę, gdy usłyszały ryk dochodzący z dużego okręgu. Był naprawdę głośny i sprawił, że ptaki z pobliskiego lasu poderwały się do lotu.
— Co to było?
— Och, to tylko Isean, nasz kochany buntowniczy ptak. Codziennie o tej porze zaczyna ryczeć, bo chciałby polatać, ale nie może, bo ogranicza go bariera ponad całym kołem — wyjaśniła ze spokojem Alejandra. — Jest odrobinę agresywny, ale spokojnie, nie wydostanie się. I tak dostał największy boks ze wszystkich smoków, jakie tu mamy. O, to zresztą ten sam smok, którego tutaj widziałaś podczas pierwszego dnia. 
— Serio?
— Serio. Nie bój się, to nic takiego.
Hermiona nie była zbyt przekonana, ale wskoczyła na miotłę i podążyła w ślad za Alejandrą. Wkrótce ich oczom ukazał się większy okrąg. Faktycznie po jednej z części miotał się czarny smok, którego Hermiona widziała już wcześniej. Zaryczał ostatni raz i opadł z powrotem na ziemię, po czym dumnie odmaszerował do lasu.
— Widzisz? Już się uspokoił.
Hermionę opanowały bardzo złe przeczucia.

*

Wieczorem Hermiona zabrała książkę i ruszyła do namiotu kuchennego na herbatę. Pora kolacji minęła już jakiś czas temu, więc dziewczyna liczyła na to, że będzie miała chwilę świętego spokoju i będzie mogła poczytać.
W namiocie rzeczywiście nie spotkała nikogo, ale cisza nie trwała zbyt długo, bowiem gdy tylko Hermiona zdołała usiąść przy stole z książką i herbatą, do środka wszedł Daniel. Wyglądał, jakby przyszedł prosto od smoków — jego ubrania nosiły ślady smoczego ognia, ramiona były zadrapane, a twarz ubrudzona. Nawet jego jasne włosy nosiły ślady niedawnych zmagań.
— Emily ci nie odpuszcza, co? — spytała Hermiona z rozbawieniem, patrząc, jak Daniel wstawia wodę na herbatę i przeciera twarz chusteczką.
W odpowiedzi posłał jej zmęczony uśmiech.
— Niestety nie. Mam już dosyć. Chcesz herbaty?
— Nie, dzięki, jeszcze mam. Cóż, ja na szczęście nie mam aż tak wymagającego opiekuna…
Daniel parsknął śmiechem i usiadł naprzeciwko Hermiony z kubkiem herbaty w ręce.
— Jestem pewien, że jeszcze odszczekasz swoje słowa, moja droga.
— Nie sądzę, nie sądzę. To jak ci się w ogóle podoba praca z Emily? — spytała ostrożnie, upiwszy łyk swojej herbaty.
— Jest w porządku, chyba. Znaczy no dobra, jest wymagająca i najchętniej chyba mnie by przeczołgała pod tymi smokami, najlepiej w błocie, nie ma też zbyt przyjemnego charakteru, ale zna się na rzeczy i ma sporą wiedzę dotyczącą smoków. A ty? Jak ci się podoba twój opiekun?
Daniel posłał jej oczko, całkowicie celowo zadając jej dwuznaczne pytanie. Hermiona się zaczerwieniła i uderzyła go w ramię, prychając głośno.
— Przestań. Jest w porządku, chociaż jak na mój gust przekazuje mi zbyt mało wiedzy. W sensie na większość moich pytań odpowiada „zobaczysz”, zamiast normalnie, po ludzku wyjaśnić, w czym rzecz. Ale poza tym jest naprawdę w porządku.
— Więc ci się podoba.
— Nawet nie zaczynaj. — Hermiona pogroziła mu palcem. — Tak przy okazji, czy już się zastanowiłeś, za jaką cenę byłbyś skłonny udostępnić mi swój album ze smokami?
— Ach, że też jeszcze o tym pamiętasz… Jestem pod wrażeniem.
— Nigdy nie zapominam o książkach.
— No tak, wszystko jasne… Przyniosę ci ją, ale pod warunkiem, że dasz mi całusa.
Hermionę dosłownie zamurowało. Przez sekundę rozważała nawet, czy nie dać Danielowi z liścia, ale zrezygnowała z tego pomysłu. Przecież w gruncie rzeczy jej do niczego nie zmuszał. Wcale nie musiała mieć tego albumu, mogła przecież równie dobrze podpytać innych poskramiaczy — na pewno któryś z nich będzie miał egzemplarz i go udostępni bez żadnych dziwacznych żądań.
Z drugiej strony Hermiona nie zamierzała dać Danielowi satysfakcji z tego, że stchórzyła.
— Stoi. Przynieś książkę.
Daniel spojrzał na nią z zaskoczeniem, ale zaraz na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Szybko wstał od stołu i wyszedł z namiotu, pozostawiając niedopitą herbatę. Powrócił zaledwie dziesięć minut później, po raz kolejny przerywając Hermionie lekturę. Tym razem trzymał w dłoniach album z okładkami ze skóry i tłoczonym, ozdobnym tytułem. Podał ją Gryfonce.
— Proszę bardzo.
Hermiona z wdzięcznością przyjęła album, położyła go na stole obok swojej własnej książki i wreszcie pocałowała Daniela w policzek.
— Dziękuję!
— Hej! To nie był całus… — zaprotestował Daniel, patrząc na nią z wyrzutem, podczas gdy ona się już zabrała za ostrożne przerzucanie kartek albumu.
— To był całus. Nie sprecyzowałeś, gdzie mam cię pocałować.
Tym razem to ona puściła do niego oko, po czym z książkami pod pachą i herbatą w ręce wyszła z namiotu.
Hermiona 1, Daniel 0.

Poza nowym rozdziałem mam dla Was dwie dobre wiadomości! :D W sumie to nawet trzy! Pierwsza jest taka, że udało mi się wreszcie przełamać artblocka i pisanie tego rozdziału poszło zadziwiająco szybko. Po drugie  zrobiłam sobie wreszcie dokładną rozpiskę każdego pojedynczego rozdziału i wiem, co i kiedy powinno się wydarzyć, dlatego więcej już nie powinnam mieć takich koszmarnych artblocków. Znalazłam również obrazki do mediów do każdego rozdziału, także jestem z siebie dumna. :D Z tym się wiąże również trzecia dobra wiadomość: od tej pory powinnam zacząć regularnie publikować. Prawdopodobnie ustalę częstotliwość dodawania rozdziałów na dwa tygodnie, bo napisanie pojedynczej części jednak zabiera trochę czasu, z planem wydarzeń czy bez, więc jeden tydzień może mi nie wystarczyć. Chyba że uda mi się uzbierać zapas, wtedy zacznę wrzucać co tydzień. Rozdziałów nie będzie tak dużo, bo, jak mówiłam, nie chcę robić z tego opka tasiemca, ale mam nadzieję, że ich długość Wam to wynagrodzi, bo staram się, żeby każda część miała co najmniej te osiem stron w Wordzie (Georgia, 11). Jeszcze nie wiem, w jaki dzień tygodnia będę dodawać kolejne rozdziały - jakieś propozycje? :D Buziaki i do następnego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz